Kiedy moja żona, Helena, zmarła, pogrążyłem się w rozpaczy i depresji. Ciężko mi było zrozumieć że mojej kochanej nie ma już ze mną. Wydawało mi się, że jej nieobecność jest tylko chwilowa. Wyrzuciłem z pamięci scenę jej pogrzebu i moment, w którym ciało zostało powierzone ziemi. Mój umysł stworzył dla własnych potrzeb bajkę o tym, ze Helena wyruszyła w długą podróż, o której marzyła całe życie. Miała zwiedzić Chiny, Japonię i Koreę, a wszystko to – samotnie, bez mojej obecności. Ja miałem cierpliwie czekać na nią w domu i odliczać dni do jej powrotu.
Wyobrażałem sobie, że za kilka chwil odezwie się dzwonek u drzwi, zwiastując powrót Heleny z dalekiej podróży. Gdy żona przestąpi próg naszego domu uśmiechnie się do mnie, zarzuci mi ramiona na szyję i wtuli się we mnie całym ciałem, strząsając z siebie tęsknotę rozłąki, zaś później siądziemy obok siebie na kanapie, przy parującej herbacie i będziemy rozmawiać o tym, co zdarzyło się podczas jej nieobecności.
Scena radosnego powitania śniła mi się codziennie od dnia pogrzebu Heleny, lecz gdy budziłem się rano, byłem sam. Czasami brak towarzyszki był tak dojmujący, że płakałem w poduszkę i gryzłem wargi, żeby nie wybuchnąć krzykiem. W takich chwilach czułem że opuszcza mnie chęć życia i nie wiedziałem co mogłoby ją na nowo rozbudzić. Dawniej, gdy myślałem o przyszłości, widziałem oczami wyobraźni, jak trwam przy boku Heleny przez kolejne lata, jak rodzą się nasze dzieci, o które wspólnie się troszczymy i wychowujemy na dobrych, porządnych ludzi. Wszystkie moje marzenia o szczęściu rozpoczynały się i kończyły na Helenie. Żona była moim punktem wyjścia w przyszłość i gdy jej zabrakło straciłem sens dalszego istnienia. Bez niej byłem niekompletny i kaleki. Dlatego zdecydowałem się nabyć klona.
Materiał genetyczny mojej żony był łatwo dostępny – w lecznicy, gdzie poddawana była terapii antyrakowej pozostało kilkanaście próbek zawierających komórki pobrane z organizmu Heleny. Lekarze potwierdzili, że na ich podstawie będą w stanie wyhodować idealną kopię żony. Ponieważ chciałem, aby dostarczono mi produkt finalny, czyli klona dorosłego, posiadającego w pełni wykształcony organizm trzydziestotrzyletniej kobiety, musiałem liczyć się z wyjątkowo wysokimi wydatkami. Byłem jednak na nie przygotowany. Płaciłem i żądałem efektów. Mój klon miał być gotowy w przeciągu roku. Dzięki nowoczesnemu podejściu lecznicy do kontaktów z klientami mogłem codziennie w sieci oglądać postępy w procesie tworzenia kopii mojej żony. Organizm, nad którym pracowali lekarze został umieszczony w przeźroczystej, pełniącej rolę macicy kapsule, gdzie poddawano go procedurom wymuszającym przyśpieszony wzrost i osiągnięcie właściwych proporcji. Przez cały ten czas miałem okazję obserwować poczynania lekarzy i zmiany klona. To było ciekawe doświadczenie – patrzeć jak z małego dziecka wyrasta dorosła, piękna kobieta.
W końcu procedura hodowli dobiegła końca i poinformowano mnie że mogę odebrać klona do domu. Organizm kopii był już pełni ukształtowany i gotowy do życia, pozostawało już tylko nauczyć go funkcjonowania w społeczeństwie. Pomimo tego, że klon był fizycznie dorosły mentalnie pozostawał na poziomie nowonarodzonego dziecka. Rolę nauczyciela rzeczywistości spadała na jego właściciela, czyli na mnie. W oznaczonym dniu zjawiłem się po odbiór Heleny. Dokonałem finalnej opłaty w kasie lecznicy, podpisałem dokument, w którym zobowiązałem się do zapewnienia klonowi godziwych warunków bytu, po czym zapakowałem słodko śpiąca kopię do samochodu i pojechałem do domu.
* * *
Pierwsze wspólnie spędzone dni były bardzo trudne. Klon zachowywał się jak zwykły noworodek – jadł, spał i krzyczał, gdy coś mu dolegało. Nie umiał samodzielnie się poruszać ani komunikować. Leżał tylko na łóżku i wodził za mną oczami mojej martwej żony. Patrząc na doskonałą fizycznie kopię Heleny miałem początkowo wrażenie, że zmarła powróciła do mnie z zaświatów – w nowym wcieleniu, lecz przecież ta sama i taka sama.
Opiekowanie się tą nowa i dziwną istotą było wymagające, lecz przyświecała mi jasno myśl o tym, że za kilka miesięcy uda mi się doprowadzić sztuczną Helenę do stanu dorosłości. Wszystkie klony uczyły się niezwykle szybko. Ich umiejętność chłonięcia wiedzy kilkadziesiąt razy przewyższała zdolności zwykłego człowieka i powodowała, że błyskawicznie adaptowały się do nowych środowisk. Helena II (tak nazwałem mojego klona) nie była pod tym względem wyjątkiem. Z każdym miesiącem traciła swoje dziecięce cechy, nabierając w ogromnym tempie znamion dorosłości. Szybko zrozumiała, że nie jest moim dzieckiem, lecz partnerką i zaczęła egzekwować prawa przynależne żonie i kochance. I właśnie w tym momencie zaczęły się problemy.
Pomimo fizycznej zbieżności z Heleną klon prezentował zupełnie inne cechy charakteru i uczuciowości. Moja zmarła żona była osobą zdecydowaną, szaloną, lubiącą wyzwania i nadzwyczaj aktywną, Helena II – jej przeciwieństwem. Klon należał do grupy kobiet-powojów, potrzebujących do życia silnego męskiego ramienia i przewodnictwa. Kopia mojej żony była mi uległa aż do granic przesady, jakby znajdowała ogromną przyjemność w poddaniu się drugiej istocie. Jej przywiązanie wyrażało się w wiernopoddańczym wypełnianiu wszystkich moich poleceń. Po pewnym czasie zaczęło mnie to denerwować. Chciałem mieć u boku kobietę, która byłaby osobowością silną i zdecydowaną, wiedzącą czego chce i umiejącą egzekwować własne racje. W zamian dostałem stworzenie przypominające małego kociaka – wiecznie łaszące się do swojego właściciela w oczekiwaniu na jego reakcję.
Helena II nie spełniała moich oczekiwań. Patrząc na nią widziałem wprawdzie swoją zmarła żonę, ale gdy tylko próbowałem się do niej zbliżyć – czar pryskał. Dostawałem do dyspozycji ciało mojej kochanej, ale ożywiane przez ducha zupełnie mi obcej osoby. Pomimo tego, że klon wyraźnie darzył mnie uczuciem nie byłem w stanie go odwzajemnić, ani dalej ciągnąć farsy, którą było mieszkanie z kopią pod jednym dachem. Dla własnego spokoju postanowiłem się z nią rozstać. Pewnego sobotniego popołudnia spakowałem jej rzeczy do wielkiej walizki i odwiozłem, zrozpaczoną, do schroniska dla niechcianych klonów. Kazałem jej tam zostać i nigdy nie próbować się do mnie zbliżać. Wiedziałem, że mnie usłucha, bo jej jedyną naturą było służenie swojemu panu, czyli mnie.
* * *
Mam nadzieję, że jej uczucia do mnie już wygasły i że znalazła mężczyznę, który by ją pokochał taką, jaka jest. Ja nie mogłem tego zrobić, bo mam za mało miejsca w sercu. Starczyło go tylko dla jednej osoby.
Yngwie : Hehe, chyba zrobiła się z tego jednak dyskusja z gatunku mniej poważny...
Stary_Zgred : Klon jeża byłby mi się przydał na ślimaki w ogródku :D A co d...
Yngwie : Ej, no teraz to mi nie pasuje :). Jeż pasuje? i o co Ci chodzi z tym...