Oddech gaśnie w płomieniach
Żadna droga nie zmieni nocy
Pośród krzyku ciemnej przestrzeni
Głosy tworzą jeden żar...
Małą iskierkę prośby
Kiedyś nie nastanie dzień...
Zmyłem ze swej duszy resztki człowieczeństwa
A dzikość zalała mnie ramionami szału
Jest więc powiedziane...
I stało się...
Wyzwoliłaś potwora obłędu w sercu obumarłym
Ogień w duszy ...w umyśle...w najmniejszej cząstce
Wirująca przestrzeń
Kiedyś nie nastanie dzień...
Wygłodzone wilki spoglądają żarzącymi oczyma
W strumień cichnących tchnień
W żyłach krąży struga ognia
Jestem tylko jak dysonas...
Zwariowana kompilacja sprzeczności
Czuje że jestem cieniem
Kiedyś nie nastane dzień...
Laleczki z nadętymi minami
Oczy pełne spojrzeń
Zmęczone palce
A wszystko to obłuda
Dlaczego nie mogę powiedzieć "Kocham Cię"
A ty nie odpowiesz "Nie ma sprawy...chodź pójdziemy na spacer liczyć gwiazdy"
Kiedyśnie nie nastanie dzień...
Gdzie ja jestem...
Dotykam cieni
I nie ma już nocy
I nie ma już dni
Kiedyś nie nastanie dzień...
Czas nijaki...
Zamarła cisza...
Przeklęństwo znów dotknęło...
Trawi się serce w ogniu namiętności
Kiedyś nie nastanie już dzień...bez Ciebie