Odkąd pamiętam, towarzyszyły mi ONE- zawsze wierne, bliskie, szczere, współczujące, choć mam świadomość, że były i są takie, ponieważ w ich głowach, tkwię nieustannie jako ktoś niewzruszony, odporny na krzywdy zadane z większą lub mniejszą premedytacją. Co ja mam im teraz powiedzieć? Zawsze wiedziały o wszystkim (prawie) i nie tak dawno jeszcze cieszyły się ze mną z tej RZEKOMO JEDYNEJ I NA ZAWSZE.
A ja? Ja cholernie nie chcę dziś o tym rozmawiać. Odwagi nie mam. Nie mam jej żeby skasować sms-y i wspólnego zdjęcia na mojej komórce choć już minęły 3 miesiące. Patowa sytuacja- codziennie, rano, w południe, wieczorem, kiedy piszę kolejny projekt i kiedy smaruje chleb masłem, katuję się moim własnym WSPOMINAM, ale nie chcę o tym z nikim rozmawiać. Mam wrażenie, że jeśli głośno o tym nie będę mówić, będzie mniej boleć i może dlatego to co przykre, będzie jeszcze bardziej moje i jeszcze bardziej PIĘKNE.
Jak ja bardzo chcę ,żebym PIĘKNYM pozostało....
Siedzę i piszę to w oczekiwaniu na dzwonek do drzwi. Wiem, że nie minie 5 minut i zapytają:"Co się stało..?"Odpowiem: "NIc...."i wbiję wzrok swój w ziemię..