Już tylko kilka dni wolności i obijania się po kątach kochanego domu... Potem szkoła - dom, szkoła - dom i tak codziennie... Już widzę oczyma wyobraźni te codzienne przypominania o zbliżającym się egzaminie (jakby o tym dało się zapomnieć!). Irytujące. Nie znoszę jak ludzie próbują na mnie wpłynąć bym zmieniła poglądy na jego temat. Nauczyciele chcą żebyśmy ten egzamin traktowali jak sacrum, inni sugerują żebyśmy podeszli do niego olewacko. Jedni i drudzy nie mają racji. Jak będziemy się tak denerwować przed jego napisaniem, to z całą pewnością go spalimy. Jeśli olejemy go w 100% to jednak będzie pewien problem, zwłaszcza dla tych, którzy chcą coś osiągnąć, a znajdzie się kilka takich osób. Niby nieważny, nieistotny egzamin. Ale jeśli egzamin pójdzie źle, to mała liczba punktów uniemożliwi dostanie się do dobrej szkoły a w przyszłości na studia stacjonarne. Tak, wiele osób mi mówiło, że do matury i egzaminu na studia każda szkoła przygotuje, trzeba tylko chcieć się uczyć, jednak statystyki mówią same za siebie. Odnoszę wrażenie i wierzę, że się nie mylę, iż lepiej przygotuje mnie grono pedagogiczne szkoły pokroju LO im. Reja niż przeciętne liceum uplasowane pod końcem warszawskiego rankingu... A tak odbiegając od tematu to chyba jestem opętana bo o niczym innym niż szkoła myśleć na razie nie potrafię! Cóż, pożyjemy, zobaczymy. Jak się zanosić będzie nadciągający rok szkolny dowiem się już w przyszłym tygodniu.