Rok po płycie, która ukształtowała nowoczesny styl Helloween, ukazała się jej oczekiwana druga część. „Keeper Of The Seven Keys Part II” to kontynuacja, uzupełnienie i rozwinięcie jedynki, a liczba hitów na niej zawartych jeszcze ją przebija. Komu przypał do gustu pierwszy Keeper mógł zacierać ręce, a wszyscy którzy zetknęli się z tym później traktowali to jako jeden dwupłytowy album. I słusznie.
Słusznie, bo począwszy od okładki, wszystko jest tu ukierunkowane na ciąg dalszy. Sama muzyka też utrzymała swoje podstawowe cechy, czyli epickość, górnolotność oraz melodyjność gitar i wokali, a także przebojowość kompozycji. Już pierwszy „Eagle Fly Free” porywa nieokiełznaną wolnością: „Eagle fly free, let people see…” i aż można poczuć jak sami wznosimy się w przestworza i czerpiemy radość z życia: „…together we’ll fly someday.” Takim samym polotem charakteryzuje się drugi „You Always Walk Alone”. Mimo pesymistycznego tytułu i tematu alkoholizmu, w muzyce czuć tylko energię pozytywną, a refren znowu wynosi nas daleko poza ziemskie sfery. Wręcz wesołą wymowę na następny „Rise And Fall”, choć tekst o zmienności i nieobliczalności fortuny niesie ze sobą wiele przykrych, dla niektórych ludzi, doświadczeń. Trochę straszno, a trochę wesoło jest w „Dr. Stain”, który po kryjomu tworzył swoich Frankensteinów.
Po raz pierwszy nostalgicznie robi się w „We Got Right”, który wprawdzie zaczyna się balladowo, ale stopniowo nabiera coraz większego rozmachu, urzekając przy tym śpiewnymi wokalami i rozbudowaną częścią instrumentalną, zdecydowanie się broniąc i nie odstając od reszty. A kiedy już wybrzmi jego ostatnia podniosła nuta zaczyna się najbardziej emocjonująca część płyty.
„March Of Time” i „I Want Out” to największe klasyki z dwójki, a razem z „I’m Alive” tworzą taką wielką keeperową trójcę: „Time…marches, time…” Tekst jest nieco filozoficzny, o przemijającym czasie, ale kto by się tym przejmował unosząc się nad światem z tą pieśnią na ustach. „I Want Out” to z kolei numer wyjątkowo taneczny, z tych, przy których ciężko by było usiedzieć na miejscu, a nawet spokojnie ustać.
A kiedy już wybrzmią ostatnie fajerwerki, opadnie kurz i atmosfera się uspokoi, nadejdzie on – Strażnik Siedmiu Kluczy. Jeżeli ktoś chciałby się przekonać co oznacza, że power metal jest epicki, to niech zajrzy tutaj, bo to właśnie tu leży kwintesencja tego pojęcia. Utwór długi, przejmujący, bajkowy, klimatyczny, z bardzo szerokimi horyzontami instrumentalnymi i wieloma wyśmienitymi solówkami. Po prostu uczta dla duszy, a już poprzedzające refren zwolnienie, z którego wyłania się główny motyw to jest majstersztyk i punkt kulminacyjny całej płyty. Wspaniałe zakończenie tej podwójnej księgi czarów, choć na wielu wersjach jest jeszcze bonusowy kawałek „Save Us”, również zresztą bardzo dobry.
Niewątpliwie „Keeper Of The Seven Keys Part II” spełnił oczekiwania fanów i doskonale się dokooptował do jedynki. To czy ją przebił i która część jest lepsza już zawsze będzie przedmiotem dyskusji i nie mnie to rozstrzygać. Ja tylko muszę stwierdzić, że jest to płyta z ogromnym potencjałem muzycznym, na której roi się od fantastycznych solówek, wielu świetnych i złożonych momentów gitarowych, a także powalających wokaliz Michaela Kiske. W połączeniu z bardzo trafionymi kompozycjami daje to album niesamowity, legendarny i stanowiący drugą połowę wielkiej i niezapomnianej całości.
Tracklista:
01. Invitation
02. Eagle Fly Free
03. You Always Walk Alone
04. Rise And Fall
05. Dr. Stein
06. We Got The Right
07. March Of Time
08. I Want Out
09. Keeper Of The Seven Keys
10. Save Us
Wydawca: RCA (1988)
Ocena szkolna: 5+