Wczoraj byliśmy z Mirkiem w kinie. Na romansie. Grali Johhnny Depp i
Patricia Arquette. Oboje śliczni. W kinie ciemno, przyjemnie, widzów
mało. Ludzie w ekran patrzą, przeżywają, kobity w chustkę pochlipują,
parki się tulą. Tulę się i ja do chłopa swojego i łzy mi po policzkach
płyną, czułośc mi serce zalewa. Garnę sie tedy do Mirusia mego wciąż
mocniej i mocniej, ciepło i błogo robić mi się zaczyna, gdy nagle:
„tititititi” – dźwięk jakiś z fotela przed nami się rozlega. Ostry,
drażniący, w uszach świdrujący – nic innego jak komórka!
Czuję, że Mirek od razu tężeje w sobie, cierpnie i widzę – zły jest. No bo kto lubi żeby mu przyjemne chwile w kinie komórka przerywała? Patrzę na swojego chłopa, patrzę – zęby zacisnął, gębę skrzywił, jakiś brzydki wyraz na ustach mu się rodzi. Głaszczę ptaszynę moją po ramieniu, uspokajam: - Nic to przecież. Daj spokój. Nie będzie nam jakiś głąb niekulturalny humoru psuł. Rozluźnia się mój chłop, zły wyraz z twarzy mu schodzi. Przytulamy się do siebie i znów jest przyjemnie, gdy nagle przeklęte „tititititi” się rozlega i Mirek aż podskakuje na fotelu. Widzę – źle jest, złość go ogarnia, zdenerwował go ten głupol z rzędu przed nami. Znów więc głaszczę chłopa mojego po ramieniu, uspokajam: - Nic to, nic to Miruś! Oddychaj głęboko, na ekran patrz! Wycisza się wiec chłopina moja po raz wtóry i na filmie się koncentruje.
A ja, po cichutku z miejsca swojego wstaję i ku fotelowi przeszkadzacza przeklętego się przekradam. Szczęście mi sprzyja, sam w rzędzie siedzi! Komórkowiec głupi – zamiast na Deppa patrzeć po klawiaturze telefonu paluchami dłubie, do fosforyzującego ekranika co i rusz się uśmiecha.
- Już ja ci się pouśmiecham, myślę sobie złośliwie, i brzytwę z kieszeni wyciągam. Zaraz
moja stalowa przyjaciółka czyjąś szyjkę popieści, krewki upuści. Jeden szybki ruch dłoni i już komórkowiec przebrzydły na fotel się osuwa i ręce ku szyi unosi, skąd posoka mu sika. Duch jego, wolny od brzemienia spraw ziemskich ku krainie wiecznych łowów za chwilę poszybuje.
A ja tymczasem komórkę z martwiejącej ręki mu wydzieram i wyłączam – nie będzie już nic więcej mnie i Mirusiowi seansu psuć. Na miejsce swoje wracam, do chłopa mojego się przytulam. Dobrze mi tu, ciepło i przyjemnie, i film taki wzruszający.
Po filmie wychodzimy na kawę i ciasteczko, dzielimy się wrażeniami. Na liczku Mirusia mojego uśmiech gości, zadowolony jest, widzę, z dzisiejszego wyjścia i o następnym napomyka.
- Wyjdziemy kochanie, wyjdziemy złotko, kiedy tylko będziesz miał ochotę, - mówię czule do mojego pysia, – ale tym razem chodźmy do teatru. Tam ludzie kultury mają trochę więcej
nomay : Gratuluję:) Morda mi się cieszy:) Z każdym kolejnym zdaniem kły szcze...