Do tej pory jedynym znanym mi reprezentantem izraelskiej sceny metalowej był Orphaned Land, który kilka lat temu zrobił ogromne zamieszanie na scenie metalowej. Eternal Gray jest kolejnym zespołem reprezentującym ten kraj. Kto się jednak spodziewa wyziewu na miarę Orphaned Land ten się zapewne przeliczy.
Gdy po raz pierwszy odpaliłem "Kindless" pomyślałem "ale fajnie
chłopaki pocinają". Potem utwór drugi, trzeci, czwarty … no i zacząłem
stwierdzać, że biurko to kiepskie miejsce na sen. Death metal
wykonywany przez ten zespół, choć poprawnie wykonany, jest jałowy i
kompletnie bezpomysłowy. W zasadzie wszystkie kawałki brzmią
identycznie. Gdyby wyjąć gitary z Vader, wokal z Massacry, niektóre
zwolnienia z Morbid Angel i perkusję z Arch Enemy, to mamy mniej więcej
obraz tego co gra zespół. Nie miałbym nic przeciwko, żeby tak brzmiał
zespół, ale liczy się nie tylko JAK zespół gra, ale także CO gra.
Niestety ten drugi aspekt jest bardziej kulawy niż Sowiński biegający w
okopach woli.Eternal Gray jest jak taki kaktus, który chce się przyjąć na asfalcie. Niby jest to dobre granie, dobrze wykonane, ale kapela ta w ogóle nie ma własnej tożsamości, ani nawet pomysłów na tworzenie ciekawej muzyki. To jest granie na jedno kopyto i raczej nie polecam tego wydawnictwa nikomu. Chyba, że ktoś jest masochistą i lubi się męczyć.
Tracklista:
01. Sins In The Process Of Creation
02. Flesh Cycles
03. Absent Mourn
04. Inflicting Pain
05. War Of Chaos
06. There Lays Nothing
07. The Unbelievers Die
08. Intro
09. World Of Ice
10. Outro
Wydawca: Raven Music Records (2002)