Nie powinnam była udawać, że mnie nie zranił. Hardo zakryłam krwawiącą ranę dumą i ostatkiem sił zażądałam, by się wynosił. Wzruszył ramionami i w ciągu kolejnych nastu minut zniknął z mojego życia. Chciałam tego. Krwawiącą rankę zabandażowałam kieliszkiem wódki, potem następnym i następnym- aż ból zupełnie ustał, a ja zasnęłam. Nie, nie płakałam. Zauważyłam tylko, że dni niepokojąco zlewają się ze sobą, a noce pachną alkoholem. Nie, żebym miała przez takiego skurwysyna się stoczyć, wpaść w alkoholizm czy w jakikolwiek inny sposób zmarnować sobie życie...Było mi po prostu smutno. Albo nawet nie- smutnawo. Nie wiązałam z nim większych nadziei; ot, kolejny facet na wieczorne zabawy i poranne rozmowy przy kawie. Możecie się z tego śmiać, ale odkąd zdechł kot, tylko z takim facetem mogłabym spędzać czas. Ale jak widać nie było nam dane. Poszukam innego. Może tym razem bruneta?