No i jest w końcu kolejny, długo oczekiwany krążek Bogów progmetalu. Obawy związane z przejściem zespołu pod skrzydła Roadrunner były w pełni uzasadnione, jako, że od czasów "Scenes From A Memory" zespół prezentował formę w kratkę. Już na tym etapie pragnę wszystkich fanów uspokoić - Teatr Marzeń nagrał naprawdę bardzo dobry album.
Przede wszystkim jest to najbardziej zróżnicowany album zespołu - znajdziemy na nim wszystko czym Dream Theater czarował dotychczas. Otwierający krążek "In The Presence Of Enemies Pt. 1" to prawdziwa progmetalowa uczta, mocne nawiązania do późnego Pink Floyd są jedynie atutem.. Piękne melodie przewijające się w tle są tym, czego brakowało na ostatnich wydawnictwach formacji. Kolejny "Forsaken" to delikatny utwór, który śmiało może stawać w szranki z takimi klasykami jak "Another Day", "Lifting Shadows Off A Dream" czy "Through Her Eyes". "Constant Motion" to nie tylko w mojej opinii najsłabszy i zupełnie niepotrzebny numer na płycie. Połamany wstęp, a potem proste riffowanie, granie pod Metallicę, ale niestety utwór kompletnie pozbawiony jest werwy.
"The Dark Eternal Light" do połowy brzmi bardzo nowocześnie - przesterowane wokale, melodeklamacje, może się to wydawać trochę rozwleczone, ale od połowy rozpoczyna się instrumentalna gonitwa i Dream Theater po raz wtóry robi wariację własnych utworów - tym razem padło na "Dance Of Eternity". Brzmi to naprawdę wyśmienicie.
Kolejne utwory tylko podtrzymują ten wysoki poziom - hipnotyzujący "Repetance", niemalże dyskotekowy "Prophets Of War" czy kilkunastominutowy, aczkolwiek bardzo chwytliwy "The Ministry Of Lost Souls". Momentami jest może troszeczkę przydługawo, ale mało jest typowego smęcenia. Prawdziwą perełką jest zamykający płytę, blisko szesnastominutowy "In The Presence Of Enemies Pt. 2" - jeszcze bardziej rozbudowany i urozmaicony jak genialna część pierwsza.
"Systematic Chaos" zawiera wszelkie najlepsze atuty zespołu - konstrukcje utworów są bliższe tym znanym z "Images And Words" czy "Awake", jest trochę łamańców rodem ze "Scenes From A Memory", jest trochę bezpośredniego grania a la "Train Of Thought", jest też w końcu trochę nowoczesności i symfoniki znanych z "Octacvarium".
Okazuje się, że zespół o wiele lepiej wypada, gdy nawiązuje do swoich starszych płyt. Prawdą jest, że płytka mogłaby być skrócona o jakieś 15 minut - gdyby wyrzucić "Constant Motion" i niektóre rozwleczone partie, w których LaBrie wypada gorzej, to album byłby bezdyskusyjnie bezkonkurencyjny w tym roku. No właśnie - jeśli chodzi o poziom wykonawczy - LaBrie zaprezentował wzrost formy, Petrucci gra w sposób urozmaicony, ale dominują piękne, melodyjne solówki, brzmienie klawiszy Rudessa jest bardziej przestrzenne, nawiązujące trochę do Kevina Moore'a, bas Myunga jest bardzo dobrze słyszalny, a Portnoy tym razem nie starał się być wszechobecny, gra bardziej zachowawczo, jedynie momentami, w bardziej połamanych partiach daje upust swoim możliwościom.
Fakt, że nie jest to może krążek tak genialny jak "Images And Words" czy "Awake", ale jest to album porównywalny poziomem do "Scenes From A Memory" i nikt nie powinien mieć zespołowi nic do zarzucenia, gdyż utwory trzymają bardzo wysoki poziom i są pomysłowe - a o to ostatnio ciężko było.
Wydawca: Roadrunner Records (2007)
KostucH : dickinson śpiewa dokładnie tak jak wskazuje na to jego nazwisko czyli (wy...
th : Póki na forum nie zostanie stworzony odpowiedni dział, gdzie każda dys...
paTh : Nie każdego Bóg obdarzył szatanem w głosie ^^ A tak na ser...