...
Taki piękny jesteś Świecie!
Taki głuchy i spokojny
Bez problemów i konfliktów
I bez kłamstwa czy obłudy
Ponad ziemią, ponad wszystkim
Aura ciszy i milczenia
Nienawiścią purpurowa
Chłonie wszystko, co zostało
Zaś po drugiej Twojej stronie
Wykończona, słodka Ziemio
Czerwie tłuste, strachem pełne
Okrucieństwem wyżywione
Toczą ciała swe oślizgłe
Zaślepione mrokiem pełzną
Tak bez celu, bez rozmysłu
Jako dobre ludzkie dzieci
Dokańczają nasze dzieło
Na powierzchni ledwo żywe
Pokutują zgniłe drzewa
A wieżowce pochylone
Los żałosny opłakują
Chory Świecie!
Matko Ziemio!
Puste, blade Twe oblicze
Jak chorobą wypaczone
Zeschłe ciało
Drżysz w agonii
Łapiąc w nozdrza nieistnienie
Raduj się o Boży Cudzie!
Bo już gaśniesz, już zanikasz
Jakże głucho, jak spokojnie...
Patrz! Dziewicza Twa natura
Siłą Matce odebrana
Powróciła, żeby umrzeć
Bowiem Słońca promyk stratny
Zazwiastowił wszem i wobec
Że i ono jest zmęczone
Martwych dzieci piastowaniem
Dość już zatem szczątków nędzy
Dosyć złości i zawiści
Taki piękny jesteś Świecie
Pozbawiony ludzkich istnień