Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Opowiadania :

Cień

Opowiadanie inspirowane strachem przed chorobą i wątpliwościami egzystencjalnymi...


Nienawidzę zimna. Zawsze kiedy robi się chłodno muszę włożyć sweter z przydługimi rękawami, by móc naciągnąć je na dłonie i udobruchać zmarznięte palce. Są mi one  potrzebne, bo jestem chirurgiem. Nawet o żonę nie dbałem tak bardzo jak o nie. Pozwoliłem jej  wyjść kiedyś na mróz. Przeziębiła się.
    Myślałem o tym tamtego ranka, kiedy po raz pierwszy od kilku lat stałem na przystanku autobusowym. Zabrała ze sobą samochód, kawę rozpuszczalną i parę majtek. Świat się nie zawalił, nie przewrócił się do góry nogami, nie zastygł. To się po prostu stało, a ja czekałem na autobus jak kiedyś, na studiach.

    Lubię być przed czasem. Mam wtedy wrażenie, że nad czymś panuję, że mogę coś jeszcze zmienić, rozważyć. Nienawidzę jednak zimna i to czekanie okazało się męką. Godzina przyjazdu autobusu stała się dla mnie poniekąd wybawieniem, więc powtarzałem w myślach ,,siódma dziesięć” jak jakieś zaklęcie. Za chwilę przypomniał mi się wiersz Różewicza – „jest styczeń... coś tam, coś tam... Niemiec, który splunął mojej matce w twarz... Poeta pisał o Częstochowie, kiedy wojska niemieckie wycofywały się w popłochu, a w samym środku miasta, w którym stałem i marzłem, leżeli zabici. Rozejrzałem się dookoła – był styczeń, widziałem ciała ruchome i kości bruku. Żadnej śmierci. Pomyślałem sobie, że nie musiałem wtedy, dziesięć lat temu rezygnować z polonistyki. Mógłbym zawsze czekać na autobus i recytować w myślach wiersze. Co z tego, że zimno, że najprawdopodobniej jeździłbym do Tesco, albo Reala układać owoce. Pamiętam jak lubiłem opierać głowę o szybę i gapić się w przestrzeń tak dobrze znaną, codzienną...    

    Autobus pojawił się nagle, jakby wypadł z rozkładu nocy na dzień. Właśnie wtedy zaczął się dla mnie dwudziesty pierwszy stycznia. Mogłem przyjrzeć się mojej codziennej drodze z innej perspektywy. Siedząc za kółkiem nie zauważałem wielu rzeczy, nie mogłem się zamyślić, zasłuchać. Tamtego dnia pierwszy raz zdałem sobie sprawę, że najbardziej niezwykłym miejscem ludzkiego ciała są opuszki palców. Mogłem dotykać nimi brudnej szyby, tak jakbym dotykał wszystkiego co mijam. Nawet nie wiedziałem, że autobusy w Częstochowie już gadają. „Następny przystanek Plac Biegańskiego”. Uśmiechałem się do tego miłego, automatycznego głosu w pudełku, zaskoczony, że nikogo innego to nie bawi.

    „Plac Biegańskiego”.

Z rozmyślań (jakie to miłe rozmyślać) obudziła mnie dziewczyna, która usiadła naprzeciwko, zabierając mi trochę prywatności. Wybaczyłem jej i torbie, którą oparła częściowo o swoje i moje nogi. Świat za oknem uciekał ode mnie. Pomyślałem, że lepiej gdybym to ja mógł uciekać od świata – wtedy czułbym, że to mój wybór. Mdły zapach wnętrza autobusu komponował się świetnie z tym co zaczynałem odczuwać – z sennością, taką niebezpieczną, bo prawie przygnębiającą. Spojrzałem na sąsiadkę. Siedziała sztywna, wpatrzona w okno, trzymając w dłoniach książkę z „beenki”. Pamiętam jak ja musiałem czytać arcydzieła z tego wydawnictwa. Wtedy było to dla mnie karą, głównie z powodu wstępów, które niejednokrotnie okazywały się  dłuższe i jeszcze bardziej nudne od właściwego tekstu lektury. Starałem się dopatrzyć tytułu, ale niestety prawa dłoń z dziwnie małym, nienaturalnie wyglądającym paznokciem zasłaniała zarówno okładkę jak i grzbiet książki. Ta nieestetyczna część ciała dziewczyny przykuła moją uwagę. Zacząłem zastanawiać się dlaczego to zrobiła?– Ma przecież takie ładne dłonie, szczupłe, długie palce i skórę tak jasną, że prawie przezroczystą. Podniosłem wzrok chcąc zobaczyć, czy jej twarz pasuje do tego nieładnego, obgryzionego paznokcia, będąc tak samo nieładną. Patrzyłem.

 

 Małgorzata przyszła do mnie niespodziewanie, pomiędzy ustami tamtej, a czubkiem nosa. 

 

-         Krzysiek, boże, ja wiem co myślisz. Że jestem temu winna. Nie jestem, Krzysiek, posłuchaj mnie. Od początku nie byliśmy pewni. Błagam cię, musimy wreszcie coś zrobić, coś radykalnego.


Autobus toczył się jakoś ospale. Odwróciłem wzrok do szyby przyglądając się rzeczom, które codziennie mijam jadąc do szpitala. Wszystko było jakieś inne, szczegółowe. Atakowało mnie.

 

-         Że niby nie ma seksu? Nie ma seksu! Bo nie chcesz żeby był. Że nie jestem zadowolony z pracy? Nie jestem! I wiesz co, myślę o innych, o kobietach z supermarketu, z pubu!

 

 Poczułem wstyd, że znowu to robię. To nic, że Małgorzata odeszła – nadal była moją żoną, a ja obserwowałem dziewczynę (jednak ładną), która mogła mieć najwyżej dwadzieścia parę lat... Ale przecież świat się nie zawalił, nie przewrócił się do góry nogami, nie zastygł... W autobusie zauważyłam kilka Małgorzat – kobiet przeciętnych, ani pięknych, ani brzydkich, ani grubych ani chudych, z oczami utkwionymi w kolorowych monitorach swoich komórek. Nie chciałbym kochać się z żadną z nich.

Moja sąsiadka zdjęła rękę z książki. Zobaczyłem Cierpienia młodego Wertera i jej cierpienie – cierpiała bowiem niezaprzeczalnie. Coś w jej postawie, oczach, ustach, szczególnie w dłoniach, w tym paskudnym paznokciu i jesiennych włosach mówiło mi, że cierpi, że się boi... Ja sam napiąłem się jak struna przerażony swoim nowym odkryciem. Nienawidziłem tej dziewczyny! Nienawidziłam jej za siebie. Bo gdybym ja mógł znów czytać Młodego Wertera z ,,beenki” byłbym szczęśliwy.

Dwudziestego pierwszego stycznia w autobusie, na trasie Aleje – szpital, podzielona przystankami zaczynała się po cichu nowa droga mojego życia. Nie, nie miałem zamiaru rzucać pracy, wystawić za drzwi reszty rzeczy mojej żony, ani kupić Goethego. Tego dziwnego dnia postanowiłem zrewidować każde wczoraj jakie przeżyłem do tej pory. Małgorzaty powsiadały, nie było, dzięki Bogu, już żadnych Małgorzat... Oparłem głowę o szybę, drżała lekko. Ostatni zakręt rzucił z pełną mocą torbę dziewczyny na moje stopy, pchnąłem ją niegrzecznie w kierunku właścicielki, która niespokojna obgryzała paznokcie. – Czemu ona tego nie docenia? – myślałem – Czemu nie czyta? Była na tym etapie życia, kiedy można jeszcze wybierać. Zazdrościłem jej, bo miała to czego nie miałem ja. Ty masz to co ja chciałbym mieć gdybym kilka lat mniej miał. I tylko chcę Cię ostrzec: nie wyważaj drzwi otwartych na oścież – zanuciłem bez krępacji, bo autobus charczał tak głośno, że i tak nikt by tego nie usłyszał – nawet ona.

 

-         Ale słuchaj, mogę przecież pisać będąc lekarzem? Czytałem kiedyś Spectrum coś tam, gdzie były opowiadanie napisane przez lekarzy. I przynajmniej będę pożyteczny, będę coś robił dla innych, co nie? A taki polonista jest niepotrzebny, to darmozjad. Bezrobotny darmozjad – przekonywałem kiedyś kumpla z drugiego roku.

 

Nie napisałem od tamtego czasu nic – studia medyczne pochłonęły mnie bez reszty, potem praca, Gośka, ślub, mieszkanie...

 

Biedna ona z małym paznokciem i przeraźliwym strachem w oczach – nie przypuszczała nawet, że stała się dla mnie swego rodzaju powrotem do przeszłości i obiektem zmysłowego zniesmaczenia. Wzbudzała lęk.

 

Oboje wysiedliśmy na ostatnim przystanku.

 

***

 

Codziennie pokonuję tę samą drogę – zaczynam od gabinetu, z którego zbieram potrzebne papiery, następnie udaję się do dyżurki przywitać pielęgniarki i pielęgniarza. Pani Bożenka pyta zazwyczaj o zdrówko, a raz w miesiącu wciska mi jakiś katalog z kosmetykami. Małgorzata zamawiała.

-         Panie doktorze, mam tu katalog dla małżonki – zaszczebiotała

-         Żona na razie nie będzie nic zamawiać – powiedziałem. Zorientowawszy się jednak, że mogą pojawić się pytania, pochwyciłem kolorową książeczkę i dodałem, że może przyda mi się jakaś woda toaletowa albo pianka po goleniu.

 

           - Jesteśmy tutaj jak, czarodzieje jacyś w tych powiewających szatach – zażartował Marek. Odpowiedziałem mu całkiem poważnie, że to prawda:

     -         Tak właśnie jest. W tamtym pokoju zabieramy ludziom kawałki ciała, bo to w nich, nie w gwiazdach, zapisany jest ludzki los, tam z kolei podajemy dziwne płyny, po których wypadają im włosy. Niektórym dajemy drugie życie, niektórym wyrokujemy śmierć. Młodzik spojrzał na mnie jak na wariata i poczłapał w głąb kanciapy. Byłem dziś skory do wygłaszania mów.

 

Obchód zaczynam od tych najzdrowszych - tak na dobry początek dnia. Terminalnych zostawiam na koniec - są wśród nich tacy, którzy mnie przerażają. Ani martwi, ani żywi -Ludzie Cienie. Kiedy na nich patrzę, mam wrażenie, że wszystko to, co ich otacza, każdy przedmiot stworzony przez ludzi dla ludzi nie przystaje do nich, nie jest już ich własnością. Czuję, w jakim są potrzasku, jak bezsensowne są ich ciała nieprzeznaczone do życia, zaraczone, zimne...

Mój spacer pośród Cieni odbył się rutynowo. Przełykałem ślinę, kreśliłem na kartach pewne spostrzeżenia, nie życzyłem zdrowia, nie mówiłem „do jutra”. Uznaje się powszechnie, że pozytywne nastawienie potrafi zdziałać cuda. Wierzę w to ja, ale nie Cienie, i choćbym zrobił wszystko, by przekazać im nadzieję, oni nie przyjęli by jej, odbiłaby się od nich i potoczyła pod szpitale łóżko. Nie pocieszam więc, nie głaszczę po łysych głowach i nie mówię, że za miesiąc spotkamy się na tańcach.

I za każdym razem przypominam sobie jak bardzo boję się Cieni i nienawidzę zimna.

 

Zacząłem przyjmować dziesięć minut wcześniej. Po kolei do gabinetu wchodzili chorzy (tak się okrutnie składa, że na onkologię zdrowych nie przysyłają i na tym etapie nie przyszło mi powiedzieć ani razu: „To do innego specjalisty trzeba panią/pana skierować” – moi koledzy neurolodzy, laryngolodzy, ginekolodzy, dermatolodzy dokonują selekcji.

Większość interesantów pozostało moimi szpitalnymi pacjentami. Nie patrzyłem im w oczy. Nigdy nie patrzę, ale lekko uśmiecham się ponad ich głowami.

 

-         Pani Ewa Kosuń poproszę – krzyknąłem z gabinetu przewracając papiery. Usłyszałem szelest kurtki, nie podniosłem wzroku – Pani Ewa, pani Ewa... tak... tutaj mamy hospitalizację, pan Jaworski dzwonił... Co my tu mamy... Spojrzałem.

Przede mną sztywno siedział Cień. Zadrżały mi ręce, zacząłem nerwowo gryźć wargi , coś nagle ugrzęzło mi w gardle – jakby strach pomieszany ze wstydem. Duża torba znów spadła mi na nogi, świat się przewalił i zastygł.

Komentarze
Estel : Bardzo się cieszę :) Jakoś ostatnio nic nie mogę napisać, ale to chyba...
HappyLily : Bardzo wciągające :) Jak siadłam to nie mogłam się oderwać xDD...
Estel : Naprawdę bardzo się cieszę, że Wam się podoba :)Ja tez polemizuj...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły