Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Bon Jovi – Bon Jovi

bon jovi, jon bon jovi, glam metal, metal rock, hard rock, richie sambora, runaway

Muzyka lat osiemdziesiątych to coś więcej, niż ważne ogniwo współczesnej popkultury. To nieśmiertelny trend, który ponad cztery dekady temu wyznaczył zupełnie inną jakość przeżywania i rozumienia emocji. Choć eightiesy bywają przerysowane, zbyt kolorowe, a nawet przaśne, doskonale wpisały się w krajobraz ówczesnej sztuki, która tak bardzo łaknęła nowych doznań, nie tylko muzycznych – lecz również na poziomie szeroko pojętej estetyki, jakiej jeszcze nie było. Glam metal znakomicie spełnił te oczekiwania, stając się oryginalną alternatywą dla popularnego w latach siedemdziesiątych hard rocka. Jedną z odpowiedzi na wymagania głodnych wrażeń słuchaczy jest debiutancka płyta Bon Jovi, zatytułowana po prostu „Bon Jovi”.

Lider grupy, Jon Bon Jovi to posiadacz jednej z najciekawszych barw głosowych w historii rocka. Zresztą, nie bez powodu magazyn „Hit Parader” w 2006 roku umieścił go na 31. miejscu listy 100 najlepszych wokalistów rockowych wszech czasów. To bardzo wysoka i w pełni zasłużona pozycja, która potwierdza, że niezależnie od uprawianego gatunku, dobry wokal odnajdzie się w każdym repertuarze. I Jon jest świetnym tego przykładem, co udowodnił już na samym początku swojej muzycznej ścieżki. Pierwsza płyta jego zespołu to całe spektrum emocji, które wokalista przekazuje w niezwykle przekonujący sposób. Jego głos miejscami brzmi kojąco i nostalgicznie – innym razem jest buntowniczy i niepokorny. Ta różnorodność sprawia, że zawartych na albumie piosenek słucha się z czystą przyjemnością. 

„Bon Jovi” to prawdziwa kopalnia hitów. Choć płyta zawiera zaledwie 9 kompozycji, co najmniej połowa mogłaby zawojować listy przebojów. Bez wątpienia najjaśniejszą perełką jest otwierający „Runaway”, który został wybrany na pierwszy singiel promujący krążek. I bardzo słusznie, ponieważ tu się zgadza dosłownie wszystko. Motorem utworu są energetyczne klawisze, które genialnie uzupełniają rytmiczne gitary, dzięki czemu całość brzmi gęsto, a jednocześnie zmysłowo i lirycznie. I ten właśnie utwór, który nie bez kozery jest pierwszym nagraniem, jakie Bon Jovi zaprezentował światu, doskonale definiuje całą twórczość zespołu, w której muzycy w zgrabny sposób łączą klawiszową zawrotność z intensywnym brzmieniem gitar i charyzmatycznym śpiewem. Nie jest inaczej w przypadku   „Burning for love” i „Come back”, które uwodzą dzikim temperamentem i zadziornością.

Najmniej przebojowym nagraniem jest „She don't know me", które jako jedyne na płycie nie zostało skomponowane przez muzyków Bon Jovi. Jego autorem jest Mark Avsec, który był wówczas producentem debiutanckiej płyty zespołu LaFlavour. Choć piosenka jest na średnim poziomie, warto zwrócić na nią uwagę, ponieważ dotyka problemu, z którym boryka się niejeden słuchacz. To historia platonicznej miłości do pięknej nieznajomej, która nawet nie jest świadoma, że stała się dla kogoś obiektem westchnień. I być może ten niezwykle prosty w formie i treści utwór doda odwagi wszystkim zakochanym, którzy boją się wyznać uczucia osobom, których nie znają. Bo w końcu to żaden wstyd otworzyć przed kimś swoje serce. Jednak najsłabszym momentem na płycie jest skrojony na pop-rockową modłę „Get ready”, który niekoniecznie udźwignął ciężar własnego potencjału. Po rewelacyjnym początku, spodziewałam się równie dobrego zakończenia, a jednak utwór zamykający album okazał się nudną przyśpiewką dla niegrzecznych harcerek.

Niewątpliwym atutem wydawnictwa są solidnie zaaranżowane partie klawiszowe, które stanowią barwny pejzaż dla żywych gitar i dynamicznej perkusji. Słychać je w każdym utworze, dzięki czemu muzyka Bon Jovi brzmi dość łagodnie i zyskuje popowy charakter. Gdyby zespół z nich zrezygnował, jego twórczość byłaby bardziej podrapana, a przez to mniej uniwersalna. I choć to również miałoby swój urok, to grupa mogłaby stracić na swojej rozpoznawalności. Obecność charakterystycznych klawiszy to jednak symbol Bon Jovi, który dzięki ich wykorzystaniu szybko stał się jednym z najważniejszych przedstawicieli swojego gatunku. Nagraniami, w których najlepiej pracują te instrumenty są „Shot through the heart” i „Breakout”, które idealnie oddają specyficzny klimat eightiesów. Słuchając tych utworów przenosimy się do zwariowanej epoki kultu walkmanów i stylówek rodem z Miami Vice.

Bon Jovi od początku stawiał na możliwość dotarcia do jak najszerszego grona odbiorców – zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn. Dlatego pierwsza płyta jest tak różnorodna i zaskakująca – co nie oznacza, że brakuje w niej wspólnego mianownika. A jest nim tematyka utworów, które skupiają się wokół miłości. I choć jest to trochę banalne, to jednak nie do końca oczywiste. Wielu innych glam metalowych artystów wolało śpiewać o imprezach,  dragach i piciu alkoholu, zamiast wzdychać i się rozczulać. Ale dla Jona ważniejsze były ckliwe opowieści o sercowych rozterkach. Sugestywność tego przekazu wzmacniają chóralne akcenty, które stanowią bardzo ważny element twórczości zespołu. Są one obecne w każdym nagraniu, dodając im lekkości, a czasem nawet kokieterii. Jednak muzyka Bon Jovi nie byłaby tak atrakcyjna, gdyby nie talent Richiego Sambory. Jego motywy gitarowe i solówki mogłyby posłużyć za osobne historie muzyczne, wobec których żaden szanujący się fan rocka nie przeszedłby obojętnie.

W muzyce lat osiemdziesiątych jest pewien fenomen, który niekoniecznie musi się wiązać z czymś nad wyraz wybitnym. W tym przypadku chodzi o zupełnie inny rodzaj artyzmu, który balansuje na granicy awangardy i kiczu. Bon Jovi bardzo dobrze odnalazł się w tej konwencji, dając słuchaczom rozrywkę na najwyższym poziomie, choć pozbawioną znamion sztuki wysokiej. Ich twórczość okazała się nie tylko przystępna i popularna, lecz również jakościowa i wyrazista. Ten pozytywny odbiór nieco przełamuje pretensjonalny wizerunek eightisowych pseudo buntowników, dla których najważniejsza jest tapirowana fryzura i katany z ćwiekami. Jednak zespół wypracował swój własny styl, który urzeka naturalnością, przyprawioną szczyptą patetycznego zgiełku. To wszystko sprawia, że tą kiczowatą otoczkę da się lubić i traktować z powagą i szacunkiem. I choć grupa podąża wytyczoną przez siebie muzyczną drogą, czerpie również inspiracje z innych artystów. Na debiutanckim krążku Bon Jovi słychać wpływy między innymi Judas Priest, dzięki czemu zawarta na płycie muzyka zyskuje bardziej heavy metalowy pazur.

Chciałabym, aby każdy debiut brzmiał, jak pierwszy album Bon Jovi. Panowie z przytupem wkroczyli w bezlitosny świat muzyki, w którym nie ma miejsca dla słabeuszy i nudziarzy. Początek lat osiemdziesiątych był bardzo płodnym okresem dla wielu artystów, ale przetrwać mogli tylko najlepsi. To właśnie wtedy rozwinęły się ważne style muzyczne, które na zawsze zmieniły ówczesną (i obecną) scenę, nie tylko w ramach szeroko pojętego rocka i metalu. Zespołowi Bon Jovi udało się osiągnąć coś, czego inni mogliby pozazdrościć. Stawiając na prostotę w muzyce i przekazie, zachowali szczerość i wiarygodność. I choć na ich debiutanckim albumie ciągle coś się dzieje, w żadnym wypadku nie jest to męczące. Co prawda muzycy narzucili dość szybkie tempo, które momentami przyprawia o zadyszkę, to nadążanie za nimi jest przyjemne, a nawet podniecające.

 

Data wydania: 21 stycznia 1984
Wydawca: Mercury (USA), Vertigo (Europa)

Tracklista:
1. Runaway
2. Roulette
3. She don’t know me
4. Shot through the heart
5. Love lies
6. Breakout
7. Burning for love
8. Come back
9. Get ready

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły