Przez miasto dokąd poniesie zmierzając.
Truchło młodzieńca przypominał ciałem
Stosowny zapach wokół siebie rozsiewając.
Twarz jego szczupła i pociągła była
Jakoby kolejna kopia Faraona kruchego.
Życiowego kamienia szara bryła -
Posąg króla i jego życia marnego.
W twarzy tej przeszłość namiętności
I pamięć do kobiety nią miłowanej.
Krew jej lica w zarostu ostrości
I pęknięta warga słońcem obgryzanej.
Dłonie formą dawnych piersi młodych
Z których mleka biel wyparowała -
Lichym wspomnieniem ciał płodnych,
Którym tylko pamięć pozostała.
Oczy jego choć letnim błękitem,
Zakneblowanym wrzaskiem tragedii -
Spozierające zmurszałym bytem
Wobec pisanej przez życie elegii.
Ileż w torsie siły, trudu i powagi!
Z Atlasem mógłby iść w konkury!
Jednak ciężar jego innej wagi
Którym kruszyć lekko utopii mury.
Nogi jego niczym stara grusza ugięte
Nadal mocno po gruncie twardym stąpały.
A serce niczym ceramika pęknięte
Którego kolejne upadki nie złamały.
KostucH