Cofnijmy się jakieś 40 lat wstecz, kiedy nasi rodzice identyfikowali się z hippisami, kiedy przegrywali z radia od znajomych kawałki The Doors i Pink Floyd, kiedy stojąc w kolejce z musztardą, z radia słyszało się jak ś.p. Czesiu Niemen i śpiewał "Dziwny Jest Ten Świat", kiedy był to okres, gdzie jedynie powierzchownie orientowali się, w wydawnictwach kulturowych. Niestety Arzachel nie należał do tak popularnych zespołów jak wspomniany wcześniej Pink Floyd czy The Doors.
Popularność nie zawsze jednak idzie w parze z jakością, ale Arzachel ze
swoją jedyną płytą na pewno należał do czołówki ówczesnego grania.
Jeśli ktoś był oczarowany debiutancką płytą ekipy Rogera Watersa, to
powiem tylko, że Arzachel zostawił Floydów daleko w tyle. Tez nieznany
praktycznie zespół nagrał piękny psychodeliczny album, bardzo
różnorodny i dojrzały. Zacznę od tego, że zarówno od strony
instrumentalnej jak i wokalnej formacja prezentowała naprawdę godny
podziwu jak na tamte czasy poziom. Mamy tu więc ciekawe partie
perkusji, kilka dobrych solówek i wokal nieco mniej zadziorny niż
Robert Plant. Jeśli do tego dołożymy świetne pomysły, to otrzymujemy
jeden z najlepszych krążków tamtych czasów. Arzachel odważnie sięgnął
po organy kościelne, wprowadził całą masę dziwnych, schizujących
odgłosów oraz uchylił rąbka zappowskiej fantazji i awangardy.
Dostaliśmy więc sześć utworów - cztery krótsze i dwa powyżej dziesięciu
minut - z pozoru bardzo luźne, zdefragmentowane, ale z drugiej szalenie
przemyślane, paraliżujące klimatem i ujmujące.Nie mam żadnych wątpliwości, że jest to jedna z płyt, które trzeba poznać i którą warto chyba mieć w swojej płytotece. Smaczku dodaje fakt, że jest to jedyny album zespołu, więc formacja nie miała okazji zbrukać swojej twórczości jakąś słabą płytą. Gorąco zachęcam do zapoznania się z muzyką, które w dużej mierze dała podwaliny pod współczesne ciężkie granie.
Tracklista:
01. Garden Of Earthly Delights
02. Azathoth
03. Queen St. Gang
04. Leg
05. Clean Innocent Fun
06. Metempsychosis
Wydawca: Drop Out (1969)