Tak... Długo to trwało... Relacja z tego wydarzenia rodziła się w wielkich bólach dnia minionego. Wczorajsze wrażenie przestało mieć znaczenie w obliczu kolejnych, nadchodzących imprez. Ale bądźmy szczerzy; przez ten miesiąc, od momentu grzmotu Apostazjowego Festiwalu, w Poznaniu nie wydarzyło się już, albo jeszcze, nic godniejszego uwagi. Nic, co by sprawiło, że nie warto już pamiętać. Myśl o "Sexy And Mechanical Night" nie zatarła się w obliczu kolejnych wydarzeń. Dystans pozwoli ponownie lub na nowo, dla niektórych dopiero odkryć magię projektu, przygotowanego na tamten wieczór.
A jakie słowa są w stanie wyrazić to, co nie jest ani sexy, ani mechanical? Zostaje coś pomiędzy, co wydarzyło się tamtej nocy. A teraz pozostaje tylko, pokryta kurzem, cisza, bo to było już tak dawno...Duszno, dym unosił zapach starych zwietrzałych perfum, speluna wypływała na powierzchnię z dźwiękami, które czarowały, kołysały i oddychały wraz z obecnymi.
Tak, to Ait! Wciąż huczy! "Io Ballo Da Solo". Może album "Romanticismo Oltranzista" to nie tania wizja pijanych dźwięków, rodem z cyrkowych widowisk, jednak przy każdym kolejnym zachłyśnięciu się "Una Dedica" lub "Donna" kieliszek zostaje wysuszony. Pulsuje i tęsknota, i cisza, i pusta scena Piwnicy 21, i tęsknota, i cisza, i tęsknota...
Krajobraz manekinów kurczy się do parametrów jego ciała. Tarczą - swastyka, ubraniem - dym. Tairy Ceron sączył gorzką żołądkową, ocierając się o swą plastikową towarzyszkę, kurczowo dzierżył ogromny różaniec i targał sobą w beznamiętną publiczność - wtajemniczonych.
Niewątpliwie Ait! miał się okazać gwiazdą tego wieczoru, jednak stało się inaczej. Wychudzona postać, niosąca na plecach przytłaczające tatuaże, nie była w stanie zatrzeć poczucia, iż podium zajęły już wcześniej umundurowani panowie...
Krępulec, bo o nim mowa, wprawił w zachwyt wszystkich bez wyjątku. Ich "Europa" w tym czasie z hukiem wstąpiła na scenę w rytm uderzeń w kotły. Militarne brzmienie wypełniło salę już po pierwszych paru sekundach. Publiczność w pełni oddała się pod dyktando industrialno- neofolkowych historii.
Festiwal, od czego właściwie zaczyna się opowieść o tym wyjątkowym wieczorze, rozpoczął projekt Sonda. Jednak czy faktycznie rozpoczął? Nie omieszkam tutaj wspomnieć, iż muzycznie nie zafascynowali swym występem. Nie wiem, czy to z winy powtórki materiału z koncertu Coph Nia, MaschinengeSchrei, czy też braku kontaktu z publicznością, która zdecydowanie nudziła się podczas ich koncertu. Przyznam na obronę, iż dźwięki, które są cechą charakterystyczną dla tegoż projektu, nie należą do łatwych w odbiorze. Ta trudna droga kontaktu ze sferą doznań muzycznych uniesień nie tworzy transferu między tworzącymi a odbiorcami. Męczące tony spowite aurą beznamiętnej pustki scenicznej nie sprzyjają twórczemu występowi. Nie mniej jednak oddaję ukłon w stronę niebanalnej metodzie kreacji własnej wizji muzycznej drogi.
A więc Krępulec. Militarna siła rozbiła oczekiwanie publiczności. Przestali czekać, zaczęli z zaciekawieniem schodzić się pod scenę. Niewiarygodne było to, jak pierwsze sekundy zadecydowały o tym, że ten występ stał się od razu niezapomnianym przeżyciem. Infamis chyba do końca nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta metamorfoza jego projektu aż tak poruszy jego fanów...Tomasz Lewicki, który z wielkim zaangażowaniem wybijał rytm na kotle, przedstawił się nam w nowej, nieznanej do tej pory, roli. Nastrój także idealnie stworzył Marcin Jarmulski [haven] - nieco na uboczu, ale jednak z całą pewnością niewykluczony z akcji scenicznej. Militarny szyk zakłócił bardzo pozytywnie łagodny akcent wokalisty - Przemka Cackowskiego, który pojawił się na scenie wraz z akompaniamentem gitar akustycznych (zaznaczam ze Tomek L. radził sobie wyjątkowo dobrze, choć podobno to tak zwany początek przygody z tym instrumentem). Skoro jesteśmy przy temacie instrumentów, warto zaznaczyć, że kotły stylistycznie nawiązujące do klimatu I wojny światowej, zostały wykonane przez zespół. Zatem podwójne brawa!
"Europa", która wkroczyła wraz z grzmotem marszowego tempa, zamknięta została w sześciu utworach. Każdy z nich okazał się być ciekawą konstrukcją rewolucyjnych uniesień. Tomek L. bezustannie podtrzymywał wybijanym rytmem waleczny nastrój, Infamis czarująco wręcz utrzymywał kontakt z publicznością. Nowa zupełnie dziewicza Europa – projekt powstały specjalnie na okazję Festiwalu – narodziła się na oczach fanów Krępulca.
Opowieść muzyczną nakreśliły słowa Shadocka, znanego z projektu Arkham oraz Acrybia. Zaś nastrój wzniosłego napięcia ujął militarny szyk nie tylko muzycznej formy, ale i świetnie dobranej kreacji stylistycznej – wyżej wspomniane instrumenty, ale również mundury. Tak! One zapewne długo będą kojarzyć się z tym konkretnym występem Krępulca.
Kolejnym projektem, jaki pojawił się na scenie, był Brasil & The Gallowbrothers Band. Warto już na początku zaznaczyć, iż pojawienie się tegoż zespołu było nierozerwalnie połączone z występem Mirta. Niektórzy z przybyłych mieli poczucie, iż umknęła im gdzieś jedna z wymienionych na plakacie pozycji. Może to z tego tytułu, iż występ odstraszył znaczną większość obecnych pod sceną. Było to jak najbardziej zrozumiałe po dynamicznym zagospodarowaniu swego czasu przez Krępulca. Wszechstronnie utalentowany Tomek Mirt, pomimo wykorzystania wielu ekstremalnie brzmiących rozwiązań, nie był w stanie osiągnąć, tego, co często wydaje się być podstawowym czynnikiem sukcesu scenicznego – kontaktu z publicznością! Tym bardziej to przeżywam, im bardziej zdaję sobie sprawę, jak dobrze to wyszło Infamisowi. Kwestia ignorowania podglądaczy pewnych akcji intymnych na scenie nie powinna jednak być sama aż tak pominięta. Kreatywne oscylowanie na wielu dziwnych poziomach sfer dźwiękowych pozwoliło wykonawcom na dojrzałe uzyskanie nostalgicznego nastroju. Zaznaczam, iż to efekt trąbki. Przypomina mi się w tym momencie inny projekt, który w ten sam sposób świetnie wykorzystał uszlachetnienie dźwięku przez instrument dęty. Może to i zupełnie inna historia, bowiem Carpathian Forest to odmienny obszar wyrażania emocji przez muzykę. Zespół ten dał popis za pomocą saksofonu na „Strange Old Brew”, jednak to zachowanie równowagi świetnie widać w przypadku Brasil & The Gallowbrothers Band. To uratowało sytuację.
Słychać głos Lloyda "na przodzie" i mocne linie basu. Więc oni już wkroczyli na scenę: Lloyd James i Joanne Owen. Trochę niepostrzeżenie Naevus zaczął swój koncert. Ascetycznie wręcz ukazali się swej widowni. Członkowie projektu bezustannie powtarzają, iż słowa stanowią ważną część ich twórczości. I tak też stało się tym razem. Występ był nasączony sporą dawką liryki. Lloyd wręcz wykrzykiwał znaczące fragmenty wprost na ludzi. Pomimo tego, iż brzmienie było bardzo zubożałe, odarte ze wszystkiego, co istotne z kolei w studio, pojawia się inna forma przekazu – specyficzna intymność. Brak elektroniki odniósł efekt najprawdopodobniej zamierzony przez artystów. Subtelność w tle, zdecydowany wokal, melancholia i gwałtowne zrywy, wrzask i ukojenie. Doczekałam się na szczęście utworu, który był w stanie mnie poruszyć. "Hasty Bastard" z najnowszego albumu "Silent Life" obudził także tych, którzy już przysypiali. Nie omieszkam wspomnieć, że to zapewne jest niesprawiedliwe... Brak zaangażowania się ze strony publiczności przyczynił się do tego, że występ stał się jeszcze bardziej nostalgiczny. Oczekiwanie, napięcie i znużenie jednocześnie. Trudna rola Naevusa przed koncertem gwiazdy. Tym bardziej jest to godne podziwu, im bardziej skupimy się na dostrzeżeniu, iż projekt ten nie gra muzyki porywającej i dynamicznej, pomimo melodyjnych wstawek i prostej struktury. W ostatecznym rozrachunku Naevus zmęczył, już od dłuższego czasu ospałą publiczność.
I nadeszło przeciwieństwo. Dynamika, ekspresja człowieka-orkiestry, aktora zdziwaczałego przedstawienia. Ait! Tairy Ceron jako solista, jako prowokator hipnotyzującego ospałego snucia się dźwiękiem. Ocieranie, spadanie, wznoszenie, tęsknota i flirt. Pełen zachwyt podglądaczy - widzów, tarczą - oni, a on - wybuchem brudnego falowania. Oni - nieugięci, siedzą, on - naprzeciwko bezbronny, ale gotowy na oddanie się w swej sztuce. Oni siedzieli, a on ekshibicjonistycznie wibrował na ich oczach. Trochę nieśmiało, trochę prowokująco. Występ równomiernie rozłożony, jakby na akty, pełna harmonia smaku z narkotycznym szałem. Obrazy jako wizualizacje, uzupełniające wizję artysty, przewijały się ospale na ekranie. Miałam wrażenie, że nie pasowały...Surowe przedstawienie zabandażowanych ciał, plujących czarną mazią, nie pomogło mi się wczuć. Nawiasem mówiąc, filmy o podobnym klimacie uwiecznił znany wszystkim projekt Suka Off.
Gorzka żołądkowa unosiła się do gardła. "Donna" huczy... "La Libera E Democratica Societa Moderna" wybuchł już jako trzeci z przygotowanych kawałków. Psychodeliczna wibracja wyziewów alkoholowych, zamkniętych w muzycznym transie. To był trans..."Dio" wzniosło się w spazmatycznych jękach. Opadało, wirowało i rosło na nowo. Ogromny, przerysowany wręcz różaniec wisiał na nim. Ocierając prowokacyjnie krzyż o krocze, mruczał do mikrofonu. Nie omieszkał się również rozebrać. Subtelne ciało tkwiło kurczowo na manekinie. Obejmował ten kawałek plastiku jak swą najczulszą kochankę. Stopiły mi się w pewnym momencie te dwie postacie sceniczne.
Każdy dźwięk wciąż wdzięcznie wkrada mi się w myśl, niczym nuta wewnątrzcielesna, która rodzi się z nami i umiera z nami, a nigdy nie zostanie zapisana. Ta nuta zespolona... Ten album to mój album. "Una Fantasia Strumentale" to mój utwór, moja tęsknota... Święta spowiedź już na pustej scenie. Kurtyna opada z hukiem, zakrztuszona kurzem gryzę jej rąbek. Tak! Jest bis! Wraca! Oczywiście, że nie było kurtyny. Ale przecież po takim transie wszystko może się już wydawać, nieprawdaż? Wśród rozmytego w melancholii tłumu, w zgiełku, dusznej libacji, sekretnych spojrzeń, otarcia się ciała o ciało - każdy z nas, każdy sam. Nogą zafoliowanego manekina możesz nakreślić na piasku areny cyrkowej znak "The End". Ja ten duszny, stary cyrk wciąż widzę... I nikogo już w nim nie ma.
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=31040