Na rynku ciężkiego grania w tym roku jest wielka posucha. Naprawdę wartościowe wydawnictwa można policzyć na palcach jednej ręki. Ku mojemu zaskoczeniu grono to poszerzy się niewątpliwie o kolejną pozycję. Norweskie trio Ansur powróciło niedawno na rynek ze swoim drugim krążkiem, który doszczętnie niszczy wszelkie muzyczne konwenanse.
Długo myślałem jak powinna wyglądać ta recenzja i stwierdziłem, że nie ma najmniejszego sensu rozwodzić się nad poszczególnymi utworami, bo dzieje się w nich zdecydowanie za dużo, aby móc to w ogóle opisać. Ansur został wrzucony do szufladki z black metalem, choć najbardziej adekwatnym określeniem będzie progressive extreme. Na płytę trafiło siedem kawałków, które w sumie trwają ponad godzinę. To jest wystarczająco duża dawka, aby zgłębiać płytę tygodniami.Na samym początku zacznę od poziomu instrumentalnego. Jest on wysoki, ale w zasadzie w żadnym momencie (poza solem w ostatnim utworze) nie jesteśmy bezsensownie atakowani łamańcami. Rzeczywiście muzycy starają się wplatać w dźwięki całą masę smaczków aranżacyjnych, ale daleko im do instrumentalnej masturbacji.
Zakres skojarzeń i inspiracji jakie można odnaleźć w muzyce Ansur jest przeogromny. Ewidentnie słychać w tych dźwiękach surowość i progresywny minimalizm Enslaved, szaleństwo i wyrafinowanie Mastodon, nastrojowość i emocjonalność Isis i Neurosis, łamańce wyjęte z The Dillinger Escape Plan, solówki a la Schuldiner, rockową moc Deep Purple, nonszalancję Ephel Duath i bogactwo Dream Theater. najbliżej jednak usadowił bym "Warring Factions" obok debiutanckiej płyty Disillusion. W kazdym utworze ściera się cała gamy różnych gatunków od ekstremalnych po rockowe czy nawet country. Ansur bezczelnie wręcz pokazuje, że z pozoru wariacki i bezsensowny miszmasz nie jest przeszkodą do stworzenia pasjonujących motywów i naprawdę dobrych melodii.
"Warring Factions" to płyta dla odważnych, którzy nie boją się tego, ze obok agresywnych łamańców pojawia się wstawka country przechodząca w folkowy motyw. Zdecydowanie najsłabszym punktem płyty są wokale przypominające Troy'a Sandersa/Steve'a Von Till'a - czyli przychrypnięty, znużony, niekoniecznie o szerokiej skali. Możnaby też ponarzekac, że słychać tu sporo zapożyczeń od innych zespołów. Nie spotkałem jednak od lat zespołu, który by w tak umiejętny sposób potrafił wykorzystać źródła inspiracji i stworzyć pasjonujące metalowe dzieło dalekie od banału a także od bezsensownego udziwniania.
Okładka płyty doskonale oddaje jej zawatość - to jest muzyczny surrealizm, pełen różnych kolorów. "Warring Factions" to bezdyskusyjnie jeden z najciekawszych progresywnych albumów ostatnich lat.
Tracklista:
01. The Tunguska Incident
02. Sierra Day
03. Phobos Anomaly
04. An Exercise In Depth Of Field
05. At His Wit's End
06. Cloudscaper
07. Prime warring Eschatologist
Wydawca: Nocturnal Art/Candlelight Records (2008)