Już wiem, że nie musze być szczęśliwa, teraz jestem szczęśliwa. Kwiat upojny rozkwita we mnie. Jego woń przenika przez moje ciało, uwalnia feromony. Jeszcze rok, siedem lat, a rozwonią się na dobre. Teraz siedzę skryta, kule się w swych kolanach, tam znajduje ukojenie, spokój, piękno, bezpieczeństwo. Siedząc na ciepłym mchu w sarnim lesie, upajam się śpiewem ich wszystkich, czuje drzew liściastość, zieleń trawiastą, zimna skalistoś i tak wiele - wszystko od Matki, tak wspaniałej. Skały nieokreślone kształtem, są tak pięknie miłe, czuje je rozpościerając na nic swoje barki i tuląc do nich jak dziecko utęsknione. Biegnę boso po wilgoci mchu, do jasności która przebija się miedzy konarami, moja wiotkość zahaczą się o opadłość gałęzi, biegnę może dzisiaj uda się mi dobiec przed zachodem, otoczona zostanę promieniem i wyniesiona ku górze. Wirując w promieniach rozprysnę się na milion ziaren piasku, pozostawiają po sobie milion ziaren piasku.