Niedźwiedzia skóra jest, wilcze szczęki są, zbroja dopięta, miecz mam. Tylko teraz tarcza czy topór? Dobra biorę topór: „A weapon in each fist”. W końcu jadę atakować a nie się bronić. Ale na wschód na Ruskich czy na zachód na Irlandczyków? Może lepiej na Irlandczyków, bo bogatsi, a łodziami łatwiej wracać z łupami i niewolnikami. Wszystko gotowe. Czas pożegnać się z bliskimi. Albo do nich wrócę, albo podążę za swoimi braćmi do Valhalli. Odynie czuwaj nade mną.
Takich tłumów w Progresji dawno nie widziałem. Tuż przed 20.30 kolejka sięgała daleko za klub, a i widok ludzi z kartkami, że potrzebują biletów też do codziennych nie należy. Podobno wielu ludzi odeszło sprzed bram z kwitkiem. Oczywiście wszystko to oznaczało, że w środku będzie niemiłosierny ścisk, no i tak właśnie było. Ludu nadźgane gdzie się da tak, że ciężko się było przebić w pobliże sceny. Dodając do tego temperaturę z piekła rodem można sobie wyobrazić, że lekko nie było.