Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Lorelay

Była późna noc, gdy Lorelay szła przez las. W oddali znudzonym głosem monotonnie pohukiwała sowa, zające odbywały swe conocne biegi wśród szelestów krzewów i liści pod jej stopami, ale kobieta nie zwracała na to uwagi. Nie bała się ciemności. W świetle księżyca drzewa przyjaźnie machały do niej gałęziami w rytm kołyszącego je wiatru. Lorelay kochała las, zwłaszcza nocą. Tam najlepiej odpoczywała, tam czuła się spokojna i bezpieczna. Ale tego wieczoru nie spacerowała. Spieszyła na spotkanie ze swym ukochanym. Szła szybko, a wiatr rozwiewał jej ciemne, długie, brązowe włosy. Czuła jak spód jej ciemnozielonej peleryny staje się coraz cięższy od nocnej rosy, ale nie przejmowała się tym. Tam, dokąd szła, peleryna i tak nie będzie jej potrzebna.

Było chłodno, ale nie czuła zimna, choć miała na sobie zaledwie pelerynę z kapturem i cienką suknię. Myślała o swym Księciu. Ciemne włosy niesfornie wymykały się spod szerokiego kaptura, miotane wiatrem. Podniosła drobną dłoń, aby je odgarnąć. W świetle księżyca zamigotały klejnoty w pierścieniu, który zdobił jej serdeczny palec. Był to pierścień z białego złota, niezwykle kunsztowny, bogato zdobiony, kontrastujący ze skromną elegancją jej stroju. Oplatający jej palec wąż o głowie smoka trzymał w otwartym pysku nieduży brylant. Każda łuska jego ciała była precyzyjnie wydzielona i zaznaczona, maleńkie oczy z dwóch krwistoczerwonych rubinów rzucały tajemnicze blaski, a brylant odbijał światło księżyca łagodną, stalową poświatą. Lorelay patrzyła przez moment na tę grę świateł. Nie wiedziała, że w świetle księżyca jej szare oczy nabierały takiego samego stalowego blasku. Kochała ten pierścień – podarunek od Księcia. Był dla niej oznaką jej oddania dla niego i jego miłości. Był symbolem ich związku. Tęskniła za Bartolomiusem tak bardzo, że czuła niemal fizyczny ból z powodu tej rozłąki. To dla niego odbywała długą podróż przez pół królestwa – dla tych paru chwil, skradzionych z jego pełnego obowiązków życia. Na jedno jego słowo przybywała, aby spędzić z nim choćby kilka godzin. Wyrwała się z zamyśleń i spojrzała przed siebie. W oddali, pomiędzy drzewami, majaczyła w księżycowej poświacie olbrzymia sylwetka zamku. Ostre wieże wdzierały się w niebo spiczastymi dachami i długimi iglicami. Słyszała niemal furkotanie flag na wietrze. Nawet z tak dużej odległości widziała herb, wyszyty na nich złotem i srebrem – herb pana tego zamku – tarczę rycerską, ze smokiem, oplatającym krzyż. Liczne gotyckie okna rozświetlały blaski świec, które oboje z Księciem tak bardzo kochali. Wiedziała, że jedno z nich skrywa w swym wnętrzu najdroższą jej na świecie istotę. Odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk, spojrzała raz jeszcze na pierścień i instynktownie przyspieszyła kroku.

Szła jeszcze chwilę w aksamitnej ciemności lasu, chłonąc jego łagodność i spokój, wsłuchując się w odgłosy nocy, pulsującej życiem całkowicie odmiennym od rzeczywistego. Kochała te porę dnia. Noc była jej sprzymierzeńcem i towarzyszką rozmyślań. Tylko wówczas mogła być naprawdę sobą. Wśród rozważań nie zwróciła uwagi, jak szybko mija jej podróż. Słyszała jakby z oddali stukanie obcasów jej butów na moście i szelest peleryny. Jak we śnie przekroczyła bramy zamku. Nikt jej nie zatrzymywał. Wystarczył widok pierścienia na jej palcu i herb w kształcie gryfa na pelerynie. To otwierało jej wszelkie drzwi. Milczący sługa poprowadził ją po schodach na jedną z zamkowych wież. Płomień trzymanej przez niego pochodni trzepotał wesoło na wietrze, wdzierającym się przez otwarte okna. Lorelay poczuła narastające podniecenie. Każdy krok na kręconych schodach przybliżał ją do Księcia. Zdjęła długie czarne rękawiczki bez palców i wodziła rozpaloną dłonią po chłodnym metalu poręczy schodów, gładząc po łbach srebrne smoki, które co jakiś czas podtrzymywały na swych karkach całą konstrukcję. W świetle pochodni ich oczy nabierały złowrogiego, ale przyjaznego wyrazu.

Schody skończyły się nagle. Lorelay i służący stanęli przed wielkimi dębowymi drzwiami, masywnymi i solidnymi, złożonymi z dwóch skrzydeł, bogato zdobionymi w węże i smoki ze złota i srebra. Lorelay słyszała bicie swego serca, które wyrywało się z piersi w dzikiej tęsknocie. Była tak blisko ukochanego. Służący gestem poprosił, by zaczekała, a sam zapukał i wszedł niemal bezszelestnie ośrodka. Zza drzwi słyszała ich rozmowę – cichy głos służącego, zapowiadającego jej przyjście i niski, niezwykle głęboki i władczy głos Bartolomiusa, nakazującego ją wprowadzić. Zadrżała z podniecenia. Poprawiła niesforne kosmyki i czekała ze zniecierpliwieniem na powrót sługi. Wreszcie drzwi otwarły się. Na chwilę oślepił ją blask wielu świec. Weszła do środka, a służący bezszelestnie wyszedł, zamykając cicho wielkie drzwi. Szybkim spojrzeniem ogarnęła pokój – od czasu jej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to zapamiętała.
W komnacie panowała swoista gra świateł. Przez wysokie i wąskie okna wpadał blask księżyca w pełni, płomienie ognia wesoło tańczyły w kominku i na świecach. Podobało się jej to. W roztańczonych blaskach każdy kształt zyskiwał niemal magiczną, nierealną postać. Jej spojrzenie przyciągnęło na moment okno, jakby zbudowane z ciemnego granatu nieba, nakrapianego gwiazdami. Urzekło ją piękno tego widoku. Na lewo od wejścia stała biblioteczka, pełna wielkich, starych ksiąg o złoconych grzbietach, oprawnych w skórę, o kartach pożółkłych od upływającego czasu. Nad biblioteczką wisiały na ścianie dwie pobłyskujące groźnie halabardy i tarcza ze smokiem oplatającym krzyż - pamiątka rodowa, a zarazem herb pana tego zamku. Naprzeciw okien zawieszone były na tle czarnego aksamitu kunsztownie zdobione miecze, pistolety, topory i sztylety. Pod tą kolekcją płonął kominek, przed którym leżała wielka skóra niedźwiedzia. Pod ścianą naprzeciw drzwi stało ogromne łoże z czterema kolumienkami, zdobionymi w oplatające je srebrne węże, z baldachimem i czerwoną aksamitną pościelą, wyszywaną złotymi nićmi. Na środku komnaty zajmował stół, przykryty złotogłowiem, z trzema świecznikami, stosem ksiąg i dwoma srebrnymi, bogato zdobionymi kielichami, z których jeden napełniony był do połowy winem. Obok stołu stał on – jej Książę. Jego czarne odzienie kontrastowało z białymi rękawami i kołnierzem koszuli. Długie, jasne włosy spływały łagodnymi falami na czarną pelerynę, podbitą od spodu czerwienią i spiętą srebrną broszą w kształcie liścia dębu. Piwnymi oczami patrzył na nią z radością. W ręku trzymał zamkniętą księgę, grubą, oprawioną w skórę, którą zapewne czytał przed jej przyjściem.

- Witaj Najdroższy – powiedziała Lorelay, a jej głos odbił się echem w komnacie. Uniosła dłonie i płynnym ruchem zdjęła kaptur, który z cichym szelestem opadł posłusznie na jej plecy. W świetle świec w jej włosach zamigotały miedziane blaski. Uśmiechnęła się leciutko. Bartolomius również odpowiedział uśmiechem.

- Witaj Lorelay – odparł.

Nie potrzebowali mówić nic więcej. Przez ułamek sekundy wpatrywali się w siebie, jakby nie istniał dla nich cały świat. W oczach Księcia błyszczała radość i te chochliki, które tylko Lorelay potrafiła dostrzec. Podszedł do niej powoli, objął w pasie i mocno przyciągnął do siebie. Gdy ją objął drgnęła, chociaż spodziewała się tego. Poczuła zapach jego włosów i ciepło ciała. Przytuliła się mocno.

- Tak tęskniłam – szepnęła. Odpowiedziało jej ciche westchnienie. Podniosła głowę i pocałowała lekko jego pełne, wilgotne wargi. W odpowiedzi przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej, tak, że czuła przyspieszone bicie jego serca. Odpowiedział na jej pocałunek, długo i namiętnie, tuląc ją do siebie. W pewnej chwili Książę przerwał i spojrzał w oczy Lorelay. Widziała w błysku jego kocich źrenic żądzę i wielką miłość. Odpiął stanowczym ruchem srebrną broszę w kształcie smoka i peleryna Lorelay opadła z cichym szelestem. Jego twarz rozpromieniła się. Oczy powoli, niczym ręka zręcznego kochanka, pieściły jej ciało spojrzeniem. Tak długo się nie widzieli, że niemal zapomniał, jaka jest piękna. Miała teraz na sobie długą, czarną koronkową suknię, z zalotnym rozcięciem z boku, opinającą jej kształtne ciało, sznurowaną jak gorset na całej długości. Duży dekolt ukazywał częściowo krągłe piersi. Długie ciemne włosy spływały łagodnie do pasa, szare oczy patrzyły na niego z miłością. Była prawdziwą kobietą, dość wysoką, o zmysłowych kształtach, pełnych biodrach. W świetle księżyca jej jasne ciało odbijało blask delikatną poświatą. Wydała mu się cudowna niczym anioł. Ujął ją za rękę i podniósł jej dłoń do ust. Wstrzymała na chwilę oddech, podczas gdy on, patrząc jej prosto w oczy, muskał wargami każdy palec po kolei. Ten uwodzicielski gest wywołał u Lorelay dobrze znaną jej reakcję. Widząc błysk pożądania w jej oczach, Bartolomius przyciągnął ją do siebie z namiętnością. Poczuł, że zadrżała lekko, wtulając się w niego. Pocałował ją, głaszcząc delikatnie po plecach. Wodząc palcami po jej sukni poczuł, że pod nią jest naga. Podziałało to na niego jak najsilniejszy afrodyzjak. Szybkim ruchem odpiął broszę i zdjął pelerynę, zostając w samej koszuli i czarnych spodniach. Odrzucił niecierpliwie kosmyk włosów, błądzący po jego twarzy i spojrzał na Lorelay. Była tak kusząca, że zapragnął jej jak nigdy dotąd. Wziął ją na ręce, czule i delikatnie, jakby niósł na rękach najdroższy skarb, zaniósł na łóżko i złożył łagodnie na czerwonej pościeli. Podszedł do stołu, nalał wina do dwóch pucharów i wrócił do ukochanej. Położył się obok. Specjalnie przedłużał tę chwilę, aby nacieszyć się jej obecnością. Wypili w milczeniu parę łyków, całując się od czasu do czasu. Patrzyli na siebie z miłością i czułością. W pewnej chwili Książę odstawił puchary. Ujął Lorelay za rękę i poprowadził w pobliże kominka. Przytulił ją, kołysząc się z nią w takt melodii, słyszalnej chyba tylko dla nich dwojga. Bliskość jej rozgrzanego ciała podniecała go. Łagodny szelest koronki i zapach skóry ukochanej wzbudzał pożądanie. Odgarnął jej włosy i wpił się ustami w jej szyję. Wiedział, że uwielbia jego pieszczoty. Lorelay westchnęła z rozkoszy, gdy ciepły i wilgotny język Księcia zataczał zmysłowe kręgi po jej skórze. Jej ciałem wstrząsał lekki dreszcz pożądania i rozkoszy. Zamknęła oczy, mrucząc jak kotka, wyginając się, jakby domagając się kolejnych czułości. Wstrzymała oddech. Jego usta, muskające jej szyję, kończyły wędrówkę tuż przy nasadzie włosów wilgotnymi pocałunkami, które doprowadzały ją do szaleństwa.
Książę wyciągnął dłoń i nie przerywając pieszczoty zdjął ze ściany mały srebrny sztylet w kształcie smoka. Spojrzał na Lorelay i przyłożył jej zimne ostrze do skóry. W jej szarych oczach zamigotał tajemniczy blask, gdy wodził ostrym końcem noża po jej szyi i piersiach. Jednym, szybkim i zdecydowanym ruchem rozciął wiązanie sukni. Opadła, ukazując jasne, miękkie i gładkie ciało, łagodną linię bioder. Lorelay z figlarnym uśmiechem rozpinała guziki koszuli Bartolomiusa, w czasie, gdy on zdejmował spodnie. Byli nadzy, spragnieni siebie. Książę przyciągnął ukochaną do siebie, gryząc ja delikatnie w szyję, aż jęknęła z rozkoszy. Objął ją ramionami i przyciskał mocno, głaszcząc i drapiąc jej plecy, liżąc po szyi. Czuł, że i ona bardzo go pragnie. Całował drapieżnie jej usta, tak, iż zdołała jedynie jęknąć pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim. Gładziła dłońmi jego włosy, przeczesując je palcami, ocierała się kusząco jak kotka, wzbudzając z nim nowe fale doznań. Odchyliła głowę do tyłu i patrzyła na niego przez zmrużone oczy. Objął ją mocno w talii i przytulił. Było w tym geście niemal błagalne zaproszenie, nie wymagające słów. Spojrzała mu w oczy i lekkim ruchem pociągnęła na łóżko.

- Jesteś taka piękna – westchnął, pieszcząc ją delikatnie. Mruczała przymilnie, obejmując jego plecy. Czuła, jak jego mięśnie napinają się pod dotykiem jej palców. Książę rozkoszował się tym, jakby dopiero w tym momencie rozpoznał swoje pragnienia. Leżeli nadzy, obejmując się. Czuła jego gorącą skórę. Przysunęła się bliżej niego, rozkoszując się tym dotykiem. Po chwili Książę wstał, podając jej puchar z winem. Wypili po łyku i odstawił go z powrotem na stół.

Lorelay stanęła przed ukochanym. Wspięła się na palce i ucałowała go delikatnie w czoło, a on objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Pocałowała delikatnie jego usta. Ich ciepło i miękkość działały zniewalająco. Ulegle poddała się tej pieszczocie, jedną ręką dotykając jego włosów, a drugą delikatnie przytrzymując policzek. Pocałunek stawał się coraz głębszy i gorętszy. Książę wyszeptał cicho jej imię. Znajome dreszcze, poczucie ciepła i podniecania obezwładniały ją. Liczyło się tylko to rozpalone, emanujące pożądaniem ciało, które czuła pod palcami. Kochali się z pasją, jakby istnieli tylko oni dwoje, zamknięci we własnych objęciach i rytmicznych ruchach ciał. Przyciągała go mocno do siebie, wbijając długie i ostre paznokcie w jego plecy. Słyszała jakby z oddali jego ciche okrzyki rozkoszy, a potem opanowało ją uczucie całkowitego odprężenia. Poczuła, jak kropelki potu spływają jej po brzuchu. Odsunęła jego dłonie i stanęła przed nim. Pocałowała go delikatnie w szyję. Kochała ten jego męski zapach, dotyk wilgotnej skóry. Delikatnie wytarła mu spoconą twarz. Objął ją i gładził czule jej gładkie, nagie ramiona. Wzięła go za rękę i poprowadziła przed kominek, zabierając ze stołu puchary z winem.
Leżał przy niej, wyciągnięty na niedźwiedziej skórze, trzymając na piersi kieliszek z winem. Podłożył pod głowę parę poduszek. Jego profil wydawał się w świetle ognia wyjątkowo męski. Jakiś niesforny kosmyk włosów tańczył po jego czole. Bezwiednie wyciągnęła rękę, by go odgarnąć. Światło kominka podkreślało jego urodę, a usta rozchylały się w słodkim uśmiechu. Delikatnie i czule dotknęła palcami jego warg. Zamarła na moment, gdy wyjął puchar z jej dłoni i odstawił go na bok. Dźwięk dotykającego kamiennej posadzki srebra był tak nienaturalnie głośny, że wręcz boleśnie zakłócił panującą ciszę. Pocałunek Księcia miał smak wina i słodkiego pożądania. Odchyliła delikatnie głowę. Poczuła obezwładniające ciepło jego pięknego ciała. Zanim zdążył się zorientować, leżała już na plecach, a miękkie niedźwiedzie futro przyjemnie ją łaskotało. Książę całował jej brzuch, mrucząc cicho z zadowolenia, a ona czuła jak krew pulsuje jej w żyłach. Zacisnęła palce w jego włosach, jakby chcąc go odepchnąć, ale tylko mocniej przyciągnęła go do siebie. Dotyk jego języka i ust działał na nią jak narkotyk.
Odpoczywali później przez chwilę, popijając w milczeniu wino. Słowa nie były im potrzebne. Mimo odpoczynku obsypywała go drobnymi pocałunkami. Przytulił ją do siebie i leżeli w ten sposób przez chwilę, która wydawała się nieskończona. Książę gładził jej plecy i ramiona, szeptał coś cicho. Odrzuciła do tyłu niesforne kosmyki, prężąc się rozkosznie. Była w swoim żywiole. Czuła jego spojrzenie na sobie i wiedziała, że jest teraz piękna. Książę objął ją, kołysząc delikatnie i całując. Odgarnął jej włosy z twarzy. Było im ze sobą tak dobrze. Zupełnie jakby czas cofnął się, wymazując z pamięci wszystkie przykre chwile i wspomnienia. Za oknem wstawał świt a oni zasypiali wtuleni w siebie, cudownie zmęczeni miłością i szczęśliwi.

Więcej Komentarz