Leżę na skale. Szarej jak ołowiane niebo nade mną,gładkej i niedelikatnej jak porzucona w środku zabawy plastelina. Palcami wystykuję rytm jakbym biegła po klawiaturze fortepianu i gapię się na siebie z boku,wcale siebie nie widząc-to takie proste na końcu świata. Klawiatura jest złożona tylko z czarnych klawiszy,a białe ukradła tańcząca tango Noc. Pięknaś ty,piękniejsza od Snu; Może dlatego nie nadchodzi on urażony mym jednokierunkowym oddaniem podobnym do kąpieli w wodach ciemnych,wodach wreszcie spokojnych? Tango widzę. Staje się lampką wina w wieczór rozhukany wilgotnym ciepłem naszych marzeń,które nie sprawdzają się na ziemi. Nie chce mi się nawet zamknąć oczu,pozornie wyrzucam tylko obrazy ze świadomości. Wmawiam sobie,że sprzątam umysł. Wspomnienia siadają obok mnie sępowym kształtem,kruczym lamentem. Tylko tutaj to potrafią,wybrane moją bezczynnością. I tworzymy piękną ścieżkę dźwiękową-ja i me ułomne dzieci,poronione przez pamięć-dla Śmierci,która podpływa majestatycznie. I wreszcie wiem,że określenie pasuje formą do naczynia. Całe życie tego szukałam,aż znalazłam synonim idealny,labirynt przeklęty,lecz spajający ciało z duszą,tak jak myślałam,że winien-raz jeden tylko! Słuchaj tego i pij,nim odejdę z tangiem,aby osuszyć duszę winem spowitą-Śmierć niczym Czas.