Wracając do tematu – wielkimi krokami zbliżam się do magicznej liczby “18”. To doskonały czas, aby trochę pomarudzić, bo naprawdę nie chcę być pełnoletnia. Jakoś nie bawi mnie to, że za te kilka miesięcy będę miała dowód osobisty i prawo jazdy – po co mi one, skoro w mgnieniu oka stracę beztroskie życie. Odpowiedzialności się naucz, Emson. Ale to za jakiś czas, teraz mam ochotę zapisać wszystko to, co było i jest dla mnie niesamowicie ważne – póki pamiętam, bo przecież “wszystko przepadnie w czasie, jak łzy w deszczu”. Po kolei: list w krowiej kopercie, jedyna lektura, jaka kiedykolwiek mnie wzruszyła. Kilkanaście stron rękopisu, wszystkie wydarzenia i myśli opisane dzień po dniu. To tak, jakbym dostała fragment pamiętnika. Pierwszy raz ktoś podzielił się ze mną swoim życiem w taki sposób. Następnie: telefon z Castle Party, “The Girls” Dioramy. Jedna z najważniejszych dla mnie osób zadzwoniła na równie ważnym dla nas nagraniu. Nigdy nie ryczałam słuchając Dioramy, ale to był wyjątek. Co dalej... 15. sierpnia minionego roku – cała noc rozmawiania o muzyce, jakieś chińskie żarcie z mięsem w postaci rośliny i okropne bóle brzucha, a później wycieczka do sklepu o piątej nad ranem. Oby więcej takich wakacji, bo to naprawdę przesympatyczna sprawa, wywołująca banani uśmiech na gębie. I ostatnie, co miało miejsce: koniec maja tego roku, gdy po raz pierwszy cieszyłam się z wręczania prezentu. To jest coś niesamowitego, gdy widzisz, jak ktoś szczerze cieszy się z tego, co dostaje i gdy myślisz sobie “Yo, źą, strzał w 10!”. Warto żyć dla takich chwil – wydają się zupełnie błahe, ale są nieziemsko ważne. Teraz wypadałoby napisać jakieś zakończenie, ale nie mam na nie pomysłu. Płynąc z prądem: Polska, gola.
*albo wyjącego z rozpaczy do księżyca