Rok po zajawce w postaci dwuutworowego dema „Moon Silver Mask” Taranis ukazał jego rozwinięcie i zaprezentował swoją płytę „Faust”. Znajdują się na niej oba kawałki z demówki, tylko, że pogubiły swoje tytuły. Numery na „Faust” są, bowiem niezatytułowane, a całość podzielono na dwie części. Strona A to „Waltz Mephistoph”, a strona B „Balneum Diaboli”.
Mimo to płyta dzieli się na regularne utwory, których na każdą część wypada po cztery. Wszystko stanowi tu jednak zwartą całość, której motywem przewodnim jest bohater dramatu Goethego, czyli tytułowy Faust – uczony, który zawarł pakt z diabłem i oddał mu swą duszę. Fragmenty utworu, zapisane w okładce stanowią teksty do grobowej muzyki. Również okładka nawiązuje do tajemniczego misterium. Podczas czarnej nocy, w poświacie pełni księżyca, Taranis oddaje się siłom ciemności, aby wydobyć z siebie najmroczniejsze dźwięki i by ubrać nimi historię szalonego mędrca, który pochłonięty pragnieniem zdobycia nadprzyrodzonej wiedzy, poświęcił się by poznać mechanizmy rządzące światem.
Niewątpliwie sam pomysł i cały klimat towarzyszący „Faust” są intrygujące. Wszystko jest tu przesiąknięte koszmarną ciemnością i upiorną nastrojowością. To jest muzyka nocy w czuć to bardzo wyraźnie. Wszystko jest powolne i ciągnące się ponuro przez czarne przestrzenie. Rzadko kiedy riffy prezentują średnie tempa, choć zdarzają się takie momenty. Raczej jednak wszystko przebiega w atmosferze dołującej smolistości black/doom metalu. Nie cały czas jest jednak ciężko, dużo tu, bowiem uspokojeń gdzie pobrząkuje tylko gitara akustyczna, bądź delikatny basik. W ogóle tego basu jest tu wszędzie sporo, może też dlatego, że gitary i perkusja są takie mało intensywne więc zostaje dużo przestrzeni dla tego instrumentu. Podczas tych wyciszeń dużo jest jednak męczących jęków i zawodzeń, tak, że wcale nie robi się przyjemniej, a właściwie to wręcz przeciwnie.
Bardzo fajnym przerywnikiem jest występujący jako siódmy z kolei motyw po polsku. Jest to całkiem odmienna od całości taka inwokacja, gdzie przy płonącym ognisku, bębenkach i cicho brzdąkającym basie deklamowany jest też pewnie fragment „Fausta”. Najpierw spokojnie, a przy słowach „wołam o pomstę piekło” wchodzi również gitara i robi się burzliwie, podniośle i jeszcze bardziej złowrogo. „Niech wyją wiatry… niech wyją…”. Potem następuje jeszcze jeden numer, który mimo tych zrzędliwych fragmentów, ma też bardziej rockowe riffy, melodyjkę na basie i żwawsze momenty i uważam go chyba za najlepszy na płycie.
Tak więc końcówka dobra, ale mimo to uważam, że „Faust” to płyta, której bardzo wiele brakuje. Podoba mi się cała forma, ale gorzej jest z treścią. Taranis niestety nie pokazuje zbyt wiele muzycznie. Wszystko jest takie strasznie proste i nieprzejmujące. Nie jest to muzyka, która mogłaby mnie pochłonąć, a raczej odbieram ją jako mocno przeciętną i nieprzekonywującą. Taranis pojawił sie jeszcze w 1996 roku na tribucie Kat "Czarne Zastępy", gdzie zagrali utwór "Płaszcz Skrytobójcy", a następnie słuch o nich zaginął.
Tracklista:
1. Balneum Diaboli
2. Waltz Mephistoph
Wydawca: Baron Records (1994)
Ocena szkolna: 3+
Hendrix : A ja uwazam, ze jak na te czasy grali zajebiscie!!! Znalazlem ostatnio fra...