Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Stillnox - Mercury

Stillnox, Mercury, darkwave, electro, synth-pop, synthwave, Agata Pawłowicz, Abyss Gazes, Maja Konarska, Moonlight, Anja Orthodox, Closterkeller, Agnieszka Kornet, God’s Bow, Inga Habiba, Lorien

Płyta Stillnox „Mercury” wkradła się w moje zasoby niespodziewanie, niepoprzedzona żadną zapowiedzią ani korespondencją. Gdyby takowa wcześniej się pojawiła, to pewnie nie chciałbym jej w ogóle, bo darkwave, electro, synth-pop i synthwave to pojęcia w dużej mierze mi obce i zupełnie nie moja bajka. A tak sama przyszła, zapukała, więc chcąc nie chcąc znalazła się w odtwarzaczu. W poświęceniu jej uwagi z pewnością pomogła mi też plejada wokalistek jakie wzięły udział w jej nagrywaniu. I tak na „Mercury” możemy usłyszeć Agatę Pawłowicz (Abyss Gazes), Maję Konarską (Moonlight), Anję Orthodox (Closterkeller), Agnieszkę Kornet (God’s Bow) i Ingę Habibę (Lorien). Łał.

Twórcą i autorem Stillnox jest Martin Seraphin, Polak od lat mieszkający w Wielkiej Brytanii. Swoją muzykę tworzył i zbierał przez dwie dekady, aż w końcu zebrał się w sobie, wykorzystał odpowiednie kontakty i zmaterializował swoje pomysły. Płyta jest w całości elektroniczna i zawiera gatunki, które wymieniłem we wstępie, którą to wiedzę czerpię z listu, jaki dostałem i z Discogs, gdyż ja nie znam się na tym i sam nie umiem ich rozróżniać. Proszę więc o wybaczenie dyletanctwa i tego, że tekst przedstawia mój subiektywny punkt widzenia, tym bardziej, że sam kilkudniowy proces słuchania i pisania był dla mnie bardzo trudny. Niełatwo jest pisać o czymś o czym się nie ma pojęcia.

A więc po pierwsze baaardzo długo. Album zawiera szesnaście utworów, które trwają osiemdziesiąt minut. A dla chętnych pozostają jeszcze dwa, wymienione jako bonusy, kawałki, które trzeba samemu sobie odszukać w internecie. W to jednak ja już nie brnąłem. Podana ilość i tak powodowała u mnie przesyt i myślę, że nie jest to dobre dla ogarnięcia całości. Z początku wszystko to było dla mnie monotonne i mnie nudziło i dopiero z czasem zacząłem wyłapywać kolejne ciekawsze wątki. Myślę, że skondensowanie płyty choćby do godziny dobrze by jej zrobiło i umożliwiło słuchaczowi większe skoncentrowanie uwagi. Gdyby nie to, że postanowiłem jednak napisać tę recenzję, nigdy bym jej tyle razy nie przesłuchał.

Sama muzyka jest spokojna, można powiedzieć, że kojąca. Płynie łagodnie i stanowi raczej tło dla kwestii wokalnych. Mi całościowo wydaje się też zbyt sucha. Brakuje mi w niej elektronicznej głębi, przestrzennego tła, brakuje basu. Ale jednak tych ciekawszych momentów można trochę wyłapać. W wielu utworach dźwięki wyciągają macki do słuchacza. Na przykład „Charmed” ma takie klimatyczne podkłady, więcej burzliwości oferuje chyba tylko bezwokalowy „Ceres”. Wszystko jednak jest bardzo stonowane. Nie ma jakichś euforycznych eksplozji czy kulminacyjnych uniesień, które ja lubię w muzyce elektronicznej. Postawiono na łagodność od tej konwencji nie ma odejścia. Ale to czego nie można odmówić tej płycie to klimat.

Czasem jak dla mnie za słodki, szczególnie w śpiewie Martina, ale w końcu nie darmo zatrudnił on tyle wokalistek. Szczególnie Anja nadaje tu niebiańskiej aury anielskimi dodatkami w „The Secret”, a zwłaszcza w jednym z najbardziej porywających „Like A Smoke”, swoją gotycką barwę zostawiając tylko dla „The Creator”. Jest to bardzo przejmujący numer o niebytności boga, gdy na świecie dzieje się zło.

Najwięcej piękna i zarazem melodyjności wokalnej wprowadza Maja. „Bittersweat” i przede wszystkim „The Hope” to bardzo porywające kawałki, ten drugi także wyjątkowo przyjazny muzyczne. W „Charmed” natomiast znajdziemy więcej atmosferyczności.

Dostojeństwa i powagi nadaje głęboki głos Agaty w przebojowych „Zenith” i „The Phoenix” oraz jednym z bardziej rozwiniętych elektronicznie „Nibru”. Agnieszka występuje w „I Forgive You”, który niestety jest jednym ze słabszych i bardziej ślamazarnych na płycie, zupełnie inaczej niż polskojęzyczny „Nadir” z mocnym barwą wokalem Ingi. Bardzo fajny numer i chyba szkoda, że nie ma tu więcej po polsku.

Wszystkie panie, jakkolwiek by nie upiększały swoich utworów, są jednak uzupełnieniem dla wokalu Martina, z którym zawsze tworzą duety. Jego śpiew nie zawsze mi się podoba i uważam, że numery, w których śpiewa sam są gorsze. Tak jak już wspomniałem, dla mnie za dużo tu słodyczy. Jak widać jednak całościowo udało mi się wyłapać sporo smaczków „Mercury” i dostrzec potencjał tego albumu. Myślę, że jak ktoś gustuje w takiej muzyce, to może mieć z niego sporo pociechy. Ja uczucia jeszcze mam trochę mieszane, ale i tak zostawiam tę płytę z o wiele lepszym nastawieniem niż miałem na początku.

Tracklista:

01. Zenith
02. Bittersweet
03. A Dead Star
04. The Creator
05. In Embrace
06. The Secret
07. I Forgive You
08. Ceres
09. Mercury’s Code
10. Nibiru
11. The Hope
12. Charmed
13. Like A Smoke
14. The Phoenix
15. Nadir
16. Mercury

Wydawca: Seraphin Productions (2019)

Ocena szkolna: 4

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły