Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Sprawa marsjańska

Media nazwały ją "Sprawą marsjańską". Ja bym to raczej nazwała Aferą, mocniejsze słowo i koniecznie przez duże "A". "Bardzo Gruba Afera Marsjańska", to zdecydowanie lepszy tytuł dla sensacji. BGAM! Brzmi jak huk Nowego Wielkiego Wybuchu. Zdesperowanej ludzkości ciarki przechodzą po schorowanych plecach na samą myśl...
Nie żałuję swych uczynków... Swoją drogą, ludzie musieli mieć niezłe miny, gdy prawda wyszła na jaw...
Szkoda, że tak naprawdę udało nam się tylko odroczyć...
Protokół przesłuchania oskarżonej

Sprawa DS. 9/2053/”Sprawa marsjańska”


31 stycznia 2053 roku


Śledczy grupy dochodzeniowej Prokuratury Federacji K[...] W[...] przesłuchał w gabinecie śledczego, w charakterze

oskarżonej, z zachowaniem artykułów [...] KK
1. Nazwisko, Groth

2. Imię, Andromeda

[...]

Przesłuchanie rozpoczęto o godzinie 13.25, zakończono o godzinie 17.30



Jestem doktorem nauk biologicznych, ze specjalizacją w dziedzinie cyjanofitów. To organizmy jednokomórkowe... Zresztą, to chyba teraz bez znaczenia... W każdym razie, jako specjalista w swojej dziedzinie brałam udział w pierwszej ekspedycji naukowej na Marsa. To była pionierska wyprawa i to, co odkryliśmy na Czerwonej Planecie, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Wykryliśmy tam życie – niewielkie, porostopodobne organizmy, dla których nie zdołaliśmy jeszcze znaleźć miejsca w znanej współczesnej nauce taksonomii, jednakże niewątpliwie były to organizmy żywe. Znaleźliśmy też wodę. To były niesamowite chwile, pełne triumfu i zadowolenia, gdy otworzyły się przed nami nowe perspektywy, gdy udowodniliśmy, że już za parę lat możliwe będzie rozpoczęcie zasiedlania Czerwonej Planety. Lecz Mars był także zamieszkany przez istoty, o których istnieniu w tamtym czasie nie mieliśmy pojęcia. Pewnego marsjańskiego wieczoru siedzieliśmy w stacji, każdy zajęty swoimi badaniami i sprawami, gdy złożono nam wyjątkowo niespodziewaną wizytę... To były istoty podobne do ludzi, lecz zdecydowanie od nas wyższe. Poruszały się powoli i jakby z namysłem, wyniośle. Było ich pięcioro – kobieta i czterech mężczyzn - tak przynajmniej sądziliśmy po wyglądzie zewnętrznym przybyszów ale proszę pamiętać, że ocenialiśmy to na podstawie ziemskich standardów rozróżniania płci. Najpierw każda z tych istot złożyła wizytę innemu oficerowi naukowemu. Prawdę powiedziawszy, tę rozmowę „sam na sam” pamiętam jak przez bardzo gęstą mgłę otumanienia. Bardziej jakbym ją wyśniła. Zresztą, to nawet trudno nazwać rozmową, bo gość nie używał słów. To było raczej tak, jakby za pomocą myśli dał mi jasny przekaz, pewną wiadomość, umieszczając ją bezpośrednio wewnątrz mojego umysłu. To jak telepatia, chociaż do tej pory nie wierzyłam w te pseudonaukowe bzdury. W każdym razie jasno zrozumiałam powód wizyty i intencję przybysza, chociaż nie wiem, jakim sposobem pokonał barierę językową. Swoje „przebudzenie” z tej sennej rozmowy pamiętam dobrze. Zdziwiłam się, gdyż wszyscy razem, oficerowie naukowi i te istoty, (dopiero teraz dowiedziałam się, że było ich pięć), znaleźliśmy się jednym pomieszczeniu. Przed chwilą byłam sama w swoim laboratorium, a teraz nagle ze wszystkimi tu, w mesie... Trochę ciężko było mi za tym nadążyć... W mesie jeszcze raz odbyliśmy „rozmowę”, tym razem w grupie. Wyglądało to dziwnie, bo przybysze milczeli, porozumiewając się z nami bez słów, a my odpowiadaliśmy im głośno, po angielsku... To byli marsjańscy bogowie. Och, wiem, że to dziwnie brzmi... Każdy miał w opiece inny żywioł... wiem, że jest ich cztery! Ale na Ziemi! Mars to nie Ziemia, tam mają pięć... Nie, nie znam szczegółów ich filozofii i sposobu postrzegania świata! Widzę, że bardzo pana ubawiłam... W każdym razie bóg opiekujący się danym żywiołem odwiedził z początku tego członka ekipy badawczej, którego dziedzina była z danym żywiołem najbliżej związana. Potem jakoś, nie wiem jak... przenieśli nas do mesy, na wspólną rozmowę. Cel tych... bogów... był jasny - nie chcieli, by ich spokojna egzystencja na Czerwonej Planecie została zakłócona przez inwazję ludzi. Kazali więc nam zmienić raporty – mieliśmy skłamać co do odkrycia wody i oznak życia i ocenić Mars jako nie nadający się do zamieszkania. Na wypadek, gdybyśmy się nie zgodzili, przedstawiono nam małą prezentację mającą uświadomić nam, co się z nami stanie w przypadku nie przyjęcia ich [przybyszów] warunków. Anna, nasz hydrogeolog, (chyba wybrali ją losowo), nagle zaczęła się dusić – jakby z przestrzeni wokół niej gwałtownie wypompowano całe powietrze. Patrzyła na nas szeroko otwartymi z przerażenia oczami i łapczywie ustami usiłowała złapać oddech, ale jej płuca mogły wciągnąć tylko nic, to znaczy pustkę... nie były w stanie odetchnąć próżnią... Anka padła na kolana, a potem przewróciła się na podłogę a ja, chociaż może się to wydawać głupie, oczami wyobraźni widziałam ściśnięte podciśnieniem pęcherzyki płucne, jeszcze bardziej zapadające się pod wpływem desperackiej pracy mięśni wdechowych... Sam widok tego koszmaru powodował, że i ja zaczynałam odnosić wrażenie, że brakuje mi powietrza. Po chwili wszystko ustąpiło... Anka leżała usiłując wyrównać oddech... A my nie mieliśmy wątpliwości – targów nie będzie. Mogliśmy tylko zgodzić się na warunki, jakie stawiały nam te potężne istoty lub zginąć. Oczywiście, że się zgodziliśmy! Tuż przed naszym odlotem na Ziemię bogowie Marsa złożyli nam jeszcze jedną wizytę. Ta była zdecydowanie bardziej przyjacielska, istoty nie były już tak wrogo nastawione i nie wydawały się tak złowrogie, nawet każdy z nas dostał mały podarunek od „swojego” boga (tak, opis podałam...). Zupełnie jakby mimo wszystko usiłowali zatrzeć początkowe, nieprzyjemne wrażenie... Pomimo początkowych wypadków, rozstaliśmy się w przyjaźni. I tak naprawdę, gdy opuszczaliśmy Marsa, chyba każdy z nas miał nadzieję, że tym zadziwiającym istotom uda się utrzymać spokój na ich rodzinnej planecie. Tak, wiem o co jestem oskarżona. Tak, przyznaję się do winy. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji. Przyznaję się. Jest mi wstyd i proszę mi wierzyć, żałuję tego co się stało. Ach, nie, proszę mnie źle nie zrozumieć - żałuję, że nie udało mi się utrzymać prawdy w tajemnicy, że zostałam zmuszona do złamania obietnicy danej tamtym istotom na Marsie a nie tego, co zrobiłam. Sfałszowałam wyniki i raporty i okłamałam Komisję, owszem. Ale dzisiaj wiem, że gdyby dano mi drugą szansę, zrobiłabym to samo. Dlaczego? Bo tamte spotkania, na Marsie, dały mi do myślenia. I gdy teraz zastanawiam się nad historią naszej planety, nad tym, jak ludzie brali w posiadanie Ziemię, zagarniali kontynenty, niszcząc wszystko, co było na nich pierwotne i każdego, kto śmiał stanąć najeźdźcom na drodze... Panicznie szukamy drogi ucieczki z tego monstrualnego śmietnika, bo na Ziemi zniszczyliśmy już tyle, że niewiele zostało do zniszczenia. Prawdziwie dzikie i czyste zakątki już dzisiaj nie istnieją, chyba, że za dziką uznamy tę skażoną pustynię, która nas otacza... Zielona Amazonia jest tylko wspomnieniem, tak jak Grenlandia. To nasze dzieło, bo jedyne, co potrafimy, to brać, nie dając nic z zamian... albo niszczyć, jeśli nic nie możemy wziąć. Niegdyś unicestwiliśmy Indian i Aborygenów, na kogo jutro przyjdzie kolej? Gdy dzisiaj wracam myślami do tamtego wieczoru na Marsie zdaję sobie sprawę z tego, że wrogość tamtych istot była powodowana strachem... Niezależnie od tego, jak marsjańscy bogowie wydawali nam się potężni i przerażający, tak naprawdę to oni się obawiali nas i tego, co możemy przywieźć ze sobą...


Moje słowa zapisano dokładnie. Protokół przeczytałam.

Podpis


Pieczęć Prokuratury Federacji

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły