Była noc, ale w gaju wydawało się zbyt jasno. Carnack słyszał naokoło szept drzew, ale nic z tego nie rozumiał. Wiedział tylko, że nie był tu mile widziany. Czuł na sobie wzrok wielu par oczu. W miarę jak zagłębiał się w las, drzewa zagęszczały się, nie dopuszczając światła. Jasność przeszła w prawie całkowity mrok. Z początku drzewa były spokojne, ale po jakimś czasie zaczęły mu dokuczać. Zasłaniały przejście tak, że musiał zbaczać ze ścieżki, albo przeciskać się między nimi. Później stały się wręcz agresywne.
Carnack potknął się i kiedy
się odwrócił, zobaczył chowający się w ziemi korzeń. Inny złapał go za
rękę i zaczął ciągnąć do wyjścia. Niedźwiedź wyszarpnął się i krzyknął:- Przecież nic złego nie robię!
Ale to nie była prawda. Sama jego obecność była niewskazana. Mimo przeszkód, szedł dalej, aż w końcu doszedł do małej polanki. Pośrodku rosło gigantyczne drzewo poruszające się lekko na wietrze. Kołysało się, jak dziecko pogrążone w głębokim śnie. Carnack podszedł bliżej. Nie bardzo wiedział co ma zrobić.
- Yyyy… przepraszam - zaczął, ale Drzewo ani drgnęło.
- Halo! - krzyknął - Panie Drzewo!
I to nie poskutkowało.
- Czcigodne Drzewo Mądrości! - nic - Obudź się! - wrzasnął.
Usłyszał jakieś trzaski i świst za sobą. Odwrócił się w momencie, gdy jakiś konar złapał go wpół i podniósł do góry mocno ściskając. Carnackowi brakło tchu.
- Kto śmie mnie budzić? - rozległ się głęboki dudniący głos.
Dopiero teraz Carnack zobaczył „twarz” Drzewa. Dwa wielkie ślepia wlepione były w niego z nieskrywaną złością. Carnack nie był w stanie odpowiedzieć. Konar zbyt mocno go ściskał.
- Co za szkaradztwo - odezwał się inny głos, bardziej melodyjny, jakby kobiecy.
- Przecież to nawet nie elf - powiedział inny, zachrypnięty.
Teraz całe Drzewo pokryte było „twarzami”. Carnack widział jak powoli otwierają się kolejne pary takich samych, żółtych oczu. Wszystkie twarze były podobne, jednak nieznacznie różniły się od siebie.
- Rozluźnijcie…konar… - wyszeptał Niedźwiedź, podczas gdy Drzewo zajęte było ustalaniem do jakiego gatunku należy.
- Rozluźnijcie…uś - cisk - powtórzył trochę głośniej. Drzewo jednak go nie słyszało. Spierało się zaciekle („Inkub!” , „Nie, inkub nie ma takiego ogona.”) nie zwracając na niego uwagi.
- Uścisk - błagał Carnack.
Wtem któraś z twarzy coś usłyszała.
- Ciichoo - powiedziała - Coś słyszałem…
- Zdawało ci się - odpowiedział kobiecy głos - Starzejemy się…
- Konar…konar… - Carnack był już purpurowy na twarzy.
- Nie…na pewno coś słyszałem… - twarz spojrzała na Niedźwiedzia, a on kiwnął głową.
- To coś potrafi mówić! - wykrzyknęły wszystkie twarze.
Konar rozluźnił się, a Carnack wyśliznął się i spadł z wysokości na ziemię. Podniósł się na klęczki z trudem chwytając oddech. Przed oczami migały mu czarne plamy. Położył się na plecy czując, że zaraz zemdleje.
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem - powiedział dudniący głos.
- Ani ja - dodał zachrypnięty.
Drzewo dotknęło lekko Carnacka, jakby w obawie, że się na nie rzuci. Carnack odskoczył wciąż głęboko oddychając. Kręciło mu się w głowie. Przez chwilę wydawało mu się, że przed sobą ma nie jedno Drzewo, ale pięć. Po chwili widział już normalnie, ale płuca bolały go z każdym oddechem.
- Kim jesteś? - spytał kobiecy głos.
- Nazywam się Carnack i jestem kapitanem Królewskiej Armii… - powiedział jednym tchem.
- Królewskiej Armii? - spytał inny głos, należący do najmniej pomarszczonej twarzy - Co to takiego?
Carnack zdziwił się. Czyżby Drzewo Mądrości, którego tak zazdrośnie strzegą elfy, nie wiedziało czym jest Królewska Armia? - Nie przejmuj się nim - powiedział kobiecy głos - Jest nowy…
Carnack nie miał pojęcia co znaczy „nowy” i chyba nie chciał wiedzieć.
- Może najpierw się przedstawimy - powiedział dudniący głos - Ja jestem Kedun i…
Nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu inny głos, i tak wszystkie po kolei. - Ebro - powiedział nowy, dźwięczny głos.
- Norvale - odparła „kobieta”.
- Wiss - powiedział zachrypnięty.
- Var - rzekł głos, którego do tej pory Carnack nie słyszał. Był mocny i jakby mroczny.
- I jestem… - Kedun chciał dokończyć.
- Jesteśmy! - krzyknęły pozostałe twarze.
Kedun przewrócił oczyma.
- Jesteśmy - powiedział zniechęcony - Drzewem Mądrości.
Carnack powoli dochodził do siebie. Z twarzy zniknął purpurowy odcień.
- Przyszedłem po radę - powiedział dziwnym głosem.
Drzewo na chwilę zamarło.
- Jaką radę? - spytał Kedun.
- Nie możemy mu dawać rad! - krzyknęła Norvale.
- Przecież to nawet nie jest elf…- powiedział Var spokojnym głosem.
- Ale przyjaciel elfów - powiedział ktoś wychodząc z lasu.
To był Loriel. Szedł powoli i stawiał małe kroczki, jakby w obawie przed gniewem Drzewa. Za nim szła Iesha. Dwie postacie stanęły po obu stronach Carnacka.
- Uciszcie się! - krzyknął Kedun, a pozostałe twarze natychmiast umilkły - Jaką radę?
Carnack zastanawiał się jak właściwie zadać pytanie.
- Jak pomóc Tivie? - spytał zanim zdążył się ugryźć w język. Przecież Drzewo nie może wiedzieć kim jest Tivie.
- A co jej się stało? - spytała Norvale.
- Znacie ją? - zdziwił się Carnack - Skąd…
- Przecież jesteśmy Drzewem Mądrości - powiedział Ebro uśmiechając się - Odwiedzała nas, ale od pewnego czasu jej nie widzieliśmy…
- Stało się coś dziwnego - zaczął Carnack - Ktoś chciał zabić króla, a Tivie przyjęła na siebie strzałę. Ta strzała była magiczna i po pewnym czasie jej twarz zmieniła się w kawał krwawiącego mięsa. Ja… - Carnack zawstydził się - Płakałem…I moje łzy kapnęły na jej twarz. Teraz wygląda jak dawniej oprócz tego, że ma skrzydła i ogon takie jak moje. Poza tym zachowuje się jakby ją coś opętało…
- Nie wiemy co robić - powiedziała Iesha - Powiedz nam jak jej pomóc…
Tylko Loriel milczał. Wpatrywał się we wszystkie twarze Drzewa, jakby czegoś szukał.
- Obawiam się, że nie można jej pomóc - powiedział smutno Kedun - To bardzo stara magia…zakazana…
- Ale nie ma jakiegoś sposobu? - spytał Carnack z nadzieją w głosie.
- Ona musi zobaczyć, że zło to nie wszystko. Ta magia obudziła jej ciemną stronę, która była w ukryciu aż do teraz. Każdy z nas ma ciemną stronę, która ukryta jest w podświadomości. To tak, jakby oduczać jadowitego węża, żeby nie kąsał… Będzie to trwało długo, ponieważ jej natura również się zmieniła…na gorszą…
- Co się stało z tymi, którzy cię obudzili wcześniej? - spytał wreszcie Loriel.
- Są tu - odpowiedział Kedun - Nie widzisz ich?
Iesha zaczęła przyglądać się Drzewu. Natrafiła na twarz Ebro. Wydawała jej się dziwnie znajoma…Krzyknęła.
- Są teraz częścią Drzewa! Ty ich zabiłeś!
- Nie zabiłem - powiedział Kedun spokojnie - Ich prośby były złe, chcieli mieć wszystko dla siebie! Dlatego lepszy pożytek jest z nich teraz, kiedy służą pomocą.
Loriel nie wyglądał na zaskoczonego. Bardziej na usatysfakcjonowanego. Carnack patrzył tępo na Drzewo. Od kiedy poznał Tivie, wokół niego działo się zbyt wiele dziwnych rzeczy.
- Ile to może potrwać? - spytał po chwili milczenia.
Drzewo zamilkło. Nie bardzo mogło odwrócić wzrok, ale gdyby mogło, na pewno by to zrobiło. - Tydzień - powiedział Kedun, a na twarz Carnacka wpełzł promienny uśmiech, ale za chwilę mina mu zrzedła - Miesiąc, a może rok…To zależy od jej wewnętrznej siły…siły do czynienia dobra…
- I nic nie możemy na to poradzić? - spytała Iesha.
- Niestety nie…Ta magia jest zbyt stara. Wszystkie księgi zaginęły, a przeciw zaklęcia…cóż…na nie jest już za późno…
Zapadła niezręczna cisza. Drzewo wpatrywało się w Carnacka jakby coś zamierzało.
- To my…może…już pójdziemy… - powiedział nieśmiało Niedźwiedź.
- Nigdzie nie pójdziecie - powiedziała Norvale.
- Nie możecie - zaczął Kedun.
- Zdradzić - rzekł Ebro.
- Naszej - dodała Norvale.
- Tajemnicy! - skończył Var.
Konary wystrzeliły ku nim, zaciskając się w powietrzu. Loriel i Iesha podskakiwali nad nimi. Tutaj zgrabność i zwinność elfów dawała im przewagę. Jednak Carnack miał problemy. Jeszcze nie potrafił dobrze latać i co jakiś czas konary strącały go na ziemię. Spróbował biec, ale korzenie Drzewa zaczęły wplatać mu się w nogi. Wzbił się w powietrze, złożył skrzydła i wystrzelił w stronę Loriela i Ieshy. Złapał ich za płaszcze i pomknął ścieżką do wyjścia z lasu. Drzewa za nimi wyciągały sękate konary w ich stronę. Co chwila któryś z nich chwytał Carnacka za stopę, a on tracił równowagę. Widzieli już skraj lasu. Widzieli światło księżyca przesiąkające przez liście. Nagle drzewa zaczęły zasłaniać przejście. Duża przerwa między nimi zaczęła się kurczyć. Carnack przyspieszył. Przed sobą miał wciąż malejące przejście. Ledwo przelecieli przez małą szczelinę, przejście zamknęło się, aby się już nigdy nie otworzyć…
* * *
Cała trójka leżała na ziemi ciężko dysząc.
- Nie mogę w to uwierzyć! - krzyknęła Iesha.
- Tyle lat wierzyliśmy w mądrość Drzewa, a teraz…! - odezwał się Loriel.
Carnack wstał.
- Drzewo Mądrości, tak? Chyba Drzewo Kości! - powiedział do nich z wyrzutem - Nikt tego wcześniej nie zauważył?
- Czego? - spytała Iesha drżącym głosem.
- Że między gałęziami wiszą pięknie wkomponowane w pień, ludzkie szkielety?!
Zapadła cisza przerywana tylko szumem wiatru i śpiewem nocnych ptaków.
- Drzewo budziło się co pół roku i zanim zdążyliśmy cokolwiek zauważyć, wyganiało nas z jakichś powodów… - wytłumaczył Loriel.
- Taak…ale przynajmniej dowiedzieliśmy się jednego - powiedział Carnack.
Elfy spojrzały na niego zdumione.
- Czego? - spytał zrezygnowany Loriel.
- Że nie można jej pomóc! - krzyknął i kopnął najbliżej stojące drzewo. Drzewo wydało z siebie cichy jęk i uderzyło go konarem w nogę.
Cała sytuacja byłaby śmieszna, gdyby nie okoliczności.
- Nienawidzę drzew! - krzyknął odsuwając się od atakującego go drzewa.
- Musimy czekać… - zaczęła Iesha
. - Czekać! Czekać! Ciągle czekać! Nie rozumiecie, że czekanie ją zabija?!
Nie odpowiedzieli. Spuścili głowy jakby to oni byli winni całego zajścia.
- Idźcie spać - powiedział Loriel - Jutro zastanowimy się co daje robić…
Iesha odeszła w stronę swojej chaty na drzewie Carnacka, a Loriel ruszył w stronę swojej. Zatrzymał się kiedy się zorientował, że Carnack został na polanie.
- Idź do siebie - powiedział, ale Carnack pokręcił przecząco głową.
Loriel pokręcił głową jakby w odpowiedzi. Carnack został na polanie. Położył się na trawie i spojrzał w gwiazdy. Konstelacje błyszczały przesłaniane od czasu do czasu powolnymi chmurami. Kruk nad Smokiem…takiego ułożenia gwiazd Carnack jeszcze nie widział. Zamknął oczy. Wszyscy rozeszli się do swoich domów, ale nikt nie zmrużył oka…
* * *
Słońce było już wysoko, kiedy Tivie się obudziła. Jechali przez las pełen odgłosów życia.
Była związana, a za nią siedział Carnack podtrzymując ją jedną ręką.
- Nie pozwalaj sobie - syknęła, kiedy przechyliła się na bok, a jego ręka powędrowała niebezpiecznie w górę, chcąc ją przytrzymać.
- Widzę, że się obudziłaś - powiedział i uśmiechnął się.
Wyszczerzyła zęby w odpowiedzi.
- Jedziemy do zamku króla - powiedział.
Odwróciła wzrok. Była wściekła, że ktoś ją uśpił i siłą wciągnął na konia.
- Możemy zawrzeć umowę - zwrócił się do niej - Rozwiążę cię jeśli nie uciekniesz…Wiesz, że i tak cię złapię…Zgoda?
Tivie zamyśliła się. Rozważyła każdą możliwość.
- Dobrze… - powiedziała.
Mimo że była zła - miała honor. Nie złamie danego słowa. Poza tym, więzy wpijały się w ciało, a nie należało to do rzeczy szczególnie przyjemnych. Carnack zatrzymał konia i zsiadł. Potem ściągnął z niego Tivie i przeciął sznur. Czarodziejka spojrzała na niego spode łba i rozprostowała skrzydła. Zaczęła masować nadgarstki, na których odcisnęły się sznury.
- Wasid wolał zostać w Wiecznym Lesie, dlatego muszę jechać z tobą na Vicimie - powiedział.
Tivie tylko kiwnęła głową. Wsiadła na konia, a zaraz za nią Carnack. Powoli ruszyli dalej i po chwili wyjechali z lasu na zalaną słońcem polanę. Przeskoczyli potok i ruszyli w stronę mostu na Sorii. Cały czas jechali na obrzeżu lasu. Tivie stwierdziła, że milczenie nie przyniesie jej żadnego zysku, więc postanowiła zamęczyć Carnacka pytaniami.
- I co wam powiedziało Drzewo? Jeśli w ogóle wam coś powiedziało - dodała zgryźliwie.
Carnack zaczął powoli się do niej przyzwyczajać, więc jej ton głosu już mniej go denerwował.
- Powiedziało nam to, co chcieliśmy usłyszeć - odparł z tajemniczym uśmiechem.
Tivie odwróciła do niego głowę. Jej twarz wyglądała jak dawniej, ale w jadowicie żółtych oczach czaił się strach.
- Dlatego jedziemy do zamku króla - ciągnął dalej Carnack.
Zjechali w dół po pagórku i zobaczyli przed sobą most na Sorii. Oboje mieli na sobie takie same płaszcze zakrywające skrzydła. Z tym, że Tivie spinany był klamrą w kształcie smoka, a Carnacka - niedźwiedzia.
- Zatrzymaj konia - powiedziała.
Carnack posłusznie zatrzymał Vicima. Nie mieli wodzy, ale Vicim zdawał się rozumieć każdą ich intencję. Po drugiej stronie siedział człowiek na koniu maści pinto (łaciaty). Wydawał się nie zwracać na nich uwagi, ale kiedy zatrzymali się, on ruszył w ich stronę. Miał na sobie długi wyświechtany płaszcz podróżny. Przeszedł most i stanął w odległości 100 łokci od nich. Tivie już kiedyś widziała tą twarz…
- Ty jesteś… - zaczęła, ale urwała wpół zdania ze strachu.
Człowiek zdjął kaptur. Miał krótkie blond włosy oraz twarz naznaczoną trudami dalekiej podróży.
- Cóż za zbieg okoliczności - powiedział lekko zachrypniętym głosem - Prawda Tivie?
Spojrzał na nią bystrymi bursztynowożółtymi oczami.
- Ghash - syknęła - A więc żyjesz.
Wysunęła się lekko do przodu, ale Carnack zrozumiał jej zamiary. Złapał ją w pasie i szepnął:
- Nic nie rób. Może powie coś przydatnego.
Tivie zgodziła się z nim w duchu.
- Myślałam, że cię zabiłam koło wodospadu Rodan.
- Jak widać, nie - odpowiedział z uśmiechem - Już Rada się postarała, aby mnie uratować - spojrzał na nią - Zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania.
W jego głosie wyczuć można było nutkę sarkazmu i jakby satysfakcji. Tivie gotowała się w sobie. Gdyby nie Carnack już dawno rozszarpałaby Ghasha na małe krwawiące kawałeczki.
- Wierz mi, ta zmiana nie przypadnie ci do gustu - odpowiedziała nie kryjąc gniewu.
Ghash zaśmiał się. Jego śmiech brzmiał jak trawiący suche gałęzie ogień.
- Masz cięty język - powiedział - Ale to ci nie pomoże. Wiesz po co tu jestem i mam zamiar to wykonać.
- Tylko spróbuj - chciała go rozdrażnić. Zmusić do niekontrolowanego potoku słów - Ostatnim razem nie dałeś rady, tym razem nawet Rada ci nie pomoże.
- Nie uda ci się - Ghash wiedział do czego zmierza. Po jego twarzy widać było, że długo czekał na chwilę rewanżu i nie miał zamiaru jej zmarnować.
- Czyżby? - spytała drwiąco - Czy masz dość siły, aby Rada nie musiała cię niańczyć? Jak to będzie wyglądało - Wielki Ghash, Naczelny Kapłan Rady Umbar nie może pokonać zwykłej kobiety - ostatnie słowa wymówiła tak jadowitym sykiem, że Carnacka ciarki przeszły.
W oczach Ghasha zapłonął ogień.
- Już nie jestem Naczelnym Kapłanem… - zaczął, ale Tivie nie dała mu skończyć.
- Biedny mały Ghash - powiedziała tonem troskliwej matki mówiącej do dziecka, które poparzyło sobie rękę - Nie martw się, każdemu zdarza się narobić w gacie…Chodź, Rada zmieni ci pieluchę…
Osiągnęła zamierzony cel. Ghash wrzasnął ze złości i zmusił konia do galopu. W ręku tworzyła mu się ognista kula, którą miał zamiar w nich rzucić.
- Vicim, sa zul… - szepnęła do konia.
- Carnack - teraz!
Vicim odskoczył w prawo, a oni zrzucili płaszcze. Poderwali się do lotu zupełnie zaskakując Ghasha, który rzucił ognistą kulę w las. Sucha ściółka natychmiast zajęła się ogniem rozprzestrzeniając się na inne drzewa.
- Tivie! Zrób coś! - krzyknął Carnack, a Tivie podleciała w tamto miejsce. Zawisła w powietrzu i krzyknęła zaklęcie:
- Torog! - a z jej rąk popłynął strumień wody. Zaczęła gasić ogień. Po chwili z lasu wydobywał się słaby dym świadczący o niedawnym pożarze. Tivie wznosiła się nad Ghashem w bezpiecznej odległości.
- Ty umbarski głupcze! - krzyknęła jak rozjuszony sokół - Przez twoją zemstę Wieczny Las mógłby przestać istnieć! Wiele elfów zginęłoby przez ciebie!
Ghash patrzył na nią zdumiony. Dziwiła go w całości - od wyglądu po język, którego używała. Z impetem wylądowała obok niego. Tuż za nią Carnack. Do tej pory się nie odzywał. Nie znał Ghasha, więc nie byłoby miło gdyby zaczął obrażać nieznajomą osobę. Ale teraz nie mógł się powstrzymać.
- Jak ktoś tak głupi może należeć do Rady?! - spytał z wyrzutem.
Ghash stał otępiały. Przez to wszystko zsiadł z konia i teraz wpatrywał się w nich tępo.
- Co ci się stało? - wyjąkał patrząc na Tivie.
Tivie spojrzała na niego. Jej oczy wydawały się teraz bardziej niebieskie niż żółte. Pionowe źrenice pozostały.
- Nie chcesz wiedzieć - odpowiedziała - Pozwolimy ci odejść, jeśli przysięgniesz na swoją głowę - Ghash spojrzał na nią z niedowierzaniem - Nie zawaham się ci jej odciąć, jeśli złamiesz przysięgę…musisz przysiąc jedno…
- Co? - spytał zaniepokojony.
- Że nikomu nie powiesz, że mnie widziałeś i gdzie. Nikomu, rozumiesz? Inaczej - poklepała go po policzku - Twoja głowa może rozstać się z resztą ciała…
- Nikomu nie powiem - zapewnił.
- A więc zejdź mi z oczu.
Ghash szybkim krokiem poszedł po swojego konia, który wyraźnie bał się Vicima. Wsiadł na niego i natychmiast zniknął za pagórkiem.
- Nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek tak szybko uciekał - powiedziała ze śmiechem..
- Wierzysz mu? - spytał Carnack powątpiewająco.
Tivie spoważniała.
- Tak - odpowiedziała - Zawsze się mnie bał, tylko kiedyś tego nie widziałam…
Z powrotem zarzuciła płaszcz na plecy i podała mu jego.
- Jedziemy? - spytała wsiadając na Vicima, a Carnack ucieszył się, że dawna Tivie wróciła…może nie do końca…
* * *
Do następnego mostu były dwa dni zwykłego marszu. Czyli gdyby galopowali byliby tam w jeden dzień. Mimo że jechali na skraju pustyni nie napotkali żadnych przeszkód. Od czasu do czasu piasek dziwnie się poruszał, ale potem okazywało się, że to tylko bliżej nieokreślone robaki, albo pustynne myszy. Jechali powoli, żeby Vicim się nie przemęczał. Było południe. Stanęli na odpoczynek, ponieważ większość drogi będą pokonywali nocą. Rzeka nie była szeroka, więc Carnack wpadł na pomysł.
- Może byśmy nad nią przelecieli, a Vicim by ją przepłynął? Zaoszczędziło by to nam dużo czasu.
Vicim zdawał się rozumieć co Carnack mówi. Zarżał w odpowiedzi, z której można było się domyśleć, że nie specjalnie podoba mu się ten pomysł.
- Lepiej nie…
- Czemu?
Tivie uśmiechnęła się do niego. - Wrzuć coś do wody, a zobaczysz - odparła tajemniczo.
Carnack podniósł mały kamień i wrzucił go do wody. Przez chwilę był pewien, że nic się nie stanie, ale woda zaczęła bulgotać. Z wody wynurzyła się jakaś postać. Była cała zielona, jak muł na dnie rzeki i miała…rybi ogon! Spojrzała na nich z wyrzutem odgarniając długie i splątane włosy przypominające wodorosty.
- Czy wy naprawdę nie możecie nam dać spokoju? - zaskrzeczała.
Carnack zaniemówił. Postać wpatrywała się w nich bladymi zielonymi oczami. Jej twarz była tak podobna do ludzkiej, a jednak człowiekiem nie była.
- Miło by wam było, gdyby ktoś rzucał w was kamieniami?
Carnack wyobraził sobie płynącą pod wodą postać, którą nagle uderza kamień. Natychmiast stłumił w sobie śmiech.
- Myślisz, że to śmieszne? Spróbuj przepłynąć, a zobaczymy jak ci będzie wesoło!
Postać zanurzyła się w wodzie ochlapując ich wodą. Zdążyli zobaczyć tylko błysk zielonych łusek i postać zniknęła w odmętach.
- Tutok to strażnicy wody. Pilnują, aby żaden z potworów pustyni nie przepłynął na drugą stronę…ani nie przeleciał.
- A czy ja wyglądam jak potwór? - spytał Carnack urażony.
Tivie spojrzała na niego od góry do dołu i wybuchła śmiechem.
- Nie obraź się, ale właśnie tak wyglądasz!
- Ty zresztą też! - odgryzł się.
- Wiem i dlatego musimy przejść mostem.
- Czyli nikt nie może tędy przepływać, ani przelatywać?
- Nie - odrzekła krótko.
- A pić wodę można?
Tivie zaśmiała się, a jej śmiech poniósł się daleko w głąb pustyni.
- Można, jeśli chcesz, aby to była ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu - powiedziała poważnym głosem - Jeśli chce ci się pić, mogę wyczarować wodę - zaproponowała.
- Chętnie bym się napił - powiedział nieśmiało.
- Torog - powiedziała, a z jej rąk zaczęła płynąć orzeźwiająca, zimna woda. Carnack napił się i zmoczył włosy. Vicim również podszedł. Woda skapywała na piasek, który łapczywie chłonął każdą kroplę.
- Dziękuję… - powiedział i spojrzał na nią. Jej oczy miały teraz piękny żółto-niebieski odcień. Pionowe źrenice dodawały jej uroku.
- Co ci się stało? - spytała, kiedy patrzył na nią zbyt długo - Może masz gorączkę? - dotknęła jego czoła.
- Ja…nic…
Zapadła niezręczna cisz, przerywana tylko szumem pobliskiej wody.
- Powinniśmy już iść - powiedziała - Musimy dotrzeć do zamku na czas…
- Taak…masz rację…
Ruszyli w dalszą drogę. Krajobraz wciąż pozostawał taki sam. Suchy, pustynny, bez życia.
- Jak to się stało, że rzeka nie wyschła, chociaż jest na skraju pustyni? - zapytał po dwóch godzinach cichego marszu.
Tivie spojrzała na niego.
- Magia - odpowiedziała krótko - Tą rzekę wyczarował dawno temu An - pan wody. Stworzył ją, aby zasilała odległe jeziora i stanowiła granicę między pustynią, a pobliskimi wioskami. Magia nie pozwoli jej wyschnąć, a Tutok strzegą wioski przed najazdem potworów z pustyni. Zdarzało się, że potwory przedostawały się na drugą stronę, ale natychmiast zostały zabijane. Od wieków mamy spokój, ale coś mi mówi, że nie na długo.
- A skąd wiesz? Przecież nie żyłaś wtedy, nie jesteś elfem i… - natychmiast umilkł dostrzegając jej spojrzenie. Oczy Tivie natychmiast zapłonęły żółcią, a ona krzyknęła:
- Nie! Nie jest elfem! To nie twoja sprawa!
Ale po chwili ochłonęła.
- Przepraszam… - wyszeptała, jakby przeraziło ją to co powiedziała.
- Nic się nie stało…To ja cię sprowokowałem…
- Masz rację, nie jestem elfem i nie wyobrażasz sobie jak bardzo chciałabym nim być…Nie wiesz co musiałam znosić…Jestem śmiertelna, ale w moich żyłach płynie ich krew…Nazywano mnie odmieńcem, mieszańcem, dziwolągiem i jeszcze gorzej…
- Ale dlaczego…
Tivie zdjęła kaptur i odgarnęła włosy do tyłu. Oczom Carnacka ukazały się lekko szpiczaste uszy. Nie długie i ostre, jak elfów, ale lekko trójkątne na czubku. Były prawie normalne…prawie…
- Nie noszę tego kaptura, bo jest modny…Ukrywałam to przez całe życie, ale zaufałam nie temu człowiekowi i po kraju rozniosła się wieść o strasznym mieszańcu, którego trzeba zabić…
Ostatnie słowa powiedziała bardzo cicho.
- Przepraszam…Nie wiedziałem…
Czuł się zawstydzony swoją niewiedzą. Szli dalej w milczeniu. Po następnych paru godzinach marszu znów się zatrzymali. Tivie bez słowa wyczarowała wodę, a kiedy napili się, ruszyli w dalszą drogę. Słońce powoli zaczęło niknąć za horyzontem. Pustynia zaczęła ożywać. Dały się słyszeć cykania świerszczy i krzyki nocnych ptaków.
Carnack i Tivie szli niestrudzenie, aż do zapadnięcia całkowitego mroku. Potem wsiedli na konia i galopem ruszyli w stronę mostu. Piasek skrzypiał pod kopytami Vicima, zatrzymując dźwięk. Nadzwyczaj szybko doszli do mostu. Vicim biegł szybciej niż się spodziewali. Most wyglądał zwyczajnie. Zbudowany z kamiennych rozlatujących się płyt wyglądał na bardzo stary. Podeszli bliżej, ale nic się nie stało. Wtedy Carnack odezwał się po raz pierwszy od wielu godzin.
- I co teraz? - spytał. Tivie bez słowa podeszła do mostu i wyszeptała: - Isa risu jum nade. Kirdan musum nanda. Carnack nie zauważył nic dziwnego. Natomiast Tivie zdawała się widzieć kogoś na moście. Ukłoniła się w stronę niewidzialnej postaci i przeszła. Niedźwiedź wytężył wzrok, ale niczego nie zobaczył.
- Chodź - powiedziała do niego - Zanim przejście się zamknie.
Carnack szybko ruszył za nią. Przeszli przez most i wtedy spytał:
- Po co były te słowa? Nie mogliśmy normalnie przejść?
- Na moście od wieków stoi strażnik. Przepuścił nas, ale gdybym nic nie powiedziała, pewnie siedziałbyś tam do rana.
W jej głosie nie było cienia dumy, ani pychy. Była w nich natomiast jakaś moc, która sprawiała, że nie wiedział co ma powiedzieć.
- Tam ktoś był? - spytał kiedy oddalili się na wystarczającą odległość.
- Tak…Pewnie go nie widziałeś?
- Nikogo nie widziałem…kto tam był?
- Duch…
- Duch?! - wykrzyknął - Widzisz duchy?!
- A co w tym dziwnego? - zdziwiła się.
- No…nic…ale dlaczego ja ich nie widzę?
- Nie można widzieć czegoś, w co się nie wierzy.
- A jeśli uwierzę?
- Wtedy je zobaczysz…Tam na moście stał mój przodek - Manves - dawno temu pilnował tego mostu, ale został zabity podczas Pierwszej Walki z Potworami. Był Strażnikiem i nawet po śmierci pozostał, aby pilnować przejścia… - Ciebie przepuścił, Vicima też…a mnie?
- Gdybym nic nie powiedziała, pewnie by cię zabił…
Carnack odwrócił głowę i wydawało mu się, że zobaczył migający biały obłok, ale kiedy zamrugał - już go nie było.
- Możemy pójść okrężną drogą koło Runu 4 Wiatrów, albo przez bagna. Droga będzie o wiele krótsza, ale…sam mi mówiłeś o Nuulach - uśmiechnęła się gorzko.
- Wolałbym być na zamku szybciej, ale jakoś nie chcę widzieć znowu żadnych Nuuli, ani innych zwodniczych stworów - powiedział z niesmakiem.
- Więc dobrze - powiedziała - Zajmie nam to dzień dłużej, ale będziemy bezpieczni…
Wydawało mu się, że chłód w jej głosie zelżał. Do Runu dotarli przed świtem. Nie musieli już iść, więc droga była znacznie łatwiejsza. Słońce właśnie wstawało, kiedy stanęli u stóp monolitu. Był to wysoki kamienny obelisk z każdej strony ozdobiony napisami elfów. Na jego szczycie znajdował się kamień świecący w blasku słońca, jak jakiś kamień szlachetny. Ociosany z czterech stron u stóp miał długą płytę z rysunkiem: Wyryte litery chwytały każdy promień słońca, jakby je magazynowały. - Co tam jest napisane? - spytał wskazując na rysunek u ich stóp.
- Rahgar, Salvia, Medu, Spavy - to imiona 4 Wiatrów. Rahgar - Północny, Salvia - Południowy, Medu - Wschodni, Spavy - Zachodni. Każda strona świata poświęcona jest innemu opiekunowi wiatru. Historia elfów jest bardzo długa i skomplikowana. Pełno w niej najazdów, walk z orkami i…ludźmi…Tak - odpowiedziała na zdumioną minę Carnacka - Ludzie kiedyś stronili od elfów…Uważali ich za diabłów, których należy wytępić. Potem elfy ukryły się w Wiecznym Lesie, a dawne konflikty ucichły. Loriel mi to opowiedział, był tam podczas Drugiego Najazdu…wtedy zginęło wiele elfów Nenya - rodu An - boga wody…
Tivie umilkła, a Carnack spuścił wzrok wpatrując się w zieloną trawę pod stopami. - Wstyd mi…nie znałem tej części historii…Przepraszam…
- Nie musisz przepraszać…Nie było cię tam…
Słońce wyłoniło się znad horyzontu, zalewając promieniami drogę przed nimi…Drogę, która wydawała się o wiele jaśniejsza, niż na początku…
* * *
Zostali koło Runu, aż do zmroku. Kiedy ostatnie promienie słońca zniknęły za odległymi górami, ruszyli w dalszą drogę. Jechali jakiś czas, kiedy Carnack zauważył coś dziwnego.
Tivie spojrzała w tamtą stronę. W jej oczach odbijały się odległe płomyki.
- Uwierzyłeś - powiedziała - Nie wiem, czy to lepiej dla ciebie, ale… To dusze zmarłych podczas Drugiego Najazdu. Kurhany były ukryte w lesie, ale potem zostały odkryte przez władców…Potem, kiedy zostały odkryte zaczęły dziać się dziwne rzeczy, ludzie znikali w niewyjaśnionych okolicznościach…Teraz nikt się tam nie zbliża…
- A co takiego mogą zrobić duchy? - Carnack czuł się jak dziecko, które zadręcza kogoś dorosłego niedojrzałymi pytaniami.
- Nie chcesz wiedzieć - odrzekła sucho niczym trzaskający ogień - Sama wolałabym nie wiedzieć…
Umilkła i po chwili powiedziała:
- Nie wpatruj się w nie, bo będę ci musiała zakryć oczy…
Carnack posłusznie odwrócił wzrok, ale czuł jakąś nieodpartą pokusę spojrzenia w tamtą stronę. Postanowił czymś zająć swoją uwagę;
- Opowiedz mi o Pierwszym Najeździe…wiem, że to musi być dla ciebie trudne, więc jeśli nie chcesz to nie musisz…
- Rozumiem…powiem ci, co chcesz wiedzieć, ale ostrzegam, że ta historia nie będzie taka, jaką chciałbyś usłyszeć…
Zamilkła na chwilę.
- Wszystko zaczęło się od Pierwszego Króla Ithil - Tais. Wszyscy żyli w zgodzie dopóki Tais nie postanowił poprowadzić drogi do Północnego Ithil przez Las Ki. Nie zważając na ostrzeżenia, zaczął budowę drogi. Nocne elfy sprzeciwiały się mu i zaczęła się walka między nimi. Bitew było wiele, Loriel opowiedział mi o większości z nich. W ich wyniku duża część lasu została zniszczona, a większość nocnych elfów odeszła na zachód…Tais się tym nie przejmował…To on zapoczątkował kolejne Najazdy…
- Kiedy to było? Przecież Loriel nie mógł tam być…
- Był, przecież jest elfem - powtórzyła chłodno - Działo się to jakieś 1000 może 1500 lat temu, czyli stosunkowo niedawno…
- Niedawno?! - krzyknął Carnack - Mówimy o całych pokoleniach przed nami!
- Dla ciebie to może być długo, dla elfa - nie…Obecny król, Saris jest potomkiem Taisa, ale nikt oprócz elfów nie zna tej części historii, nawet król…
- Jak to możliwe? - spytał z niedowierzaniem - Przecież minęło tyle lat…
- Właśnie…Minęło tyle lat, a elfy postarały się o to, aby nikt się o tym nie dowiedział…
- Dlaczego?
- Ty jesteś tak tępy sam z siebie, czy ktoś ci za to płaci? - spytała sycząc, a jej oczy na chwilę stały się jadowicie żółte - Przepraszam - znów były niebiesko-żółte - Dla dobra Królestwa…wolały nie wywoływać wojny. W końcu ludzie zapomnieli, kroniki zaginęły…
W niedużej odległości rosły skarlałe drzewa. To przypomniało im, że są w pobliżu bagien. Tam również płonęły ognie, tylko że wściekle zielone.
- Niech zgadnę - powiedział Carnack patrząc w tamtą stronę - To też duchy?
- Nie, to gobliny…
Carnack zmarszczył czoło. Tivie mimo ciemności - zauważyła to.
- Nie dziw się…Ty możesz tego nie pamiętać, ale Iesha powiedziała mi, że odkąd Las Ki przestał stwarzać granicę między wioską Sari', a Północnym Ithil, gobliny, orki i wszystkie inne szkaradztwa zamieszkały bliżej ludzi…Boją się elfów, ale ludzie to dla nich łatwy cel…
Bezpiecznie minęli bagna i skręcili na południe. Słońce właśnie wschodziło. Po pobycie w Wiecznym Lesie czas zdawał się płynąć znacznie szybciej. Carnack już chciał zapytać dlaczego, ale w porę ugryzł się w język. Pierwsze promienie słońca rozjaśniły bramę przed nimi. Carnack poprawił płaszcz. Nie chciał, aby ktoś zobaczył jego skrzydła.
- Nie musisz chować skrzydeł. Rzuciłam na nas częściowy czar iluzji i dopóki go nie przerwę, nikt się o nich nie dowie…
Mimo to, Carnack poprawił płaszcz i założył kaptur. Tivie również to zrobiła, ale nie wiedział czemu.
- W imię Króla Ithil! Wpuśćcie nas! - krzyknęła.
Na szczycie pojawili się łucznicy i wycelowali w nich łuki i kusze.
- Kim jesteście i czego chcecie?
Carnack zsiadł z konia i zdjął kaptur. Nie wiedział dlaczego to zrobił, ale Vicim poszedł za nim z Tivie na grzbiecie. - Jeśli natychmiast nie otworzysz tej bramy, zdegraduję cię do pomocnika w kuchni! - krzyknął.
- Carnack! Nareszcie wróciłeś! - odkrzyknął łucznik, który odezwał się na początku.
Natychmiast zniknął za murem.
- Otworzyć bramę! - dobiegł ich głos zza muru - No ruszajcie się parszywe lenie!
Usłyszeli czyjś okrzyk zdziwienia i toczący się po kamiennym murze hełm. Carnack uśmiechnął się. Powoli brama zaczęła się powoli podnosić i po chwili stała otworem.
Łucznik podbiegł do niego i stanął tuż przed nim.
- Carnack… - powiedział. - Kirlan… - odrzekł Carnack.
Uściskali się jak dwaj najlepsi przyjaciele, którzy nie widzieli się wiele lat.
- Dobrze, że wróciłeś. Król chciał cię pochować - powiedział ze śmiechem - Dobrze, że się wstrzymał.
Nagle coś ich szturchnęło, że prawie się przewrócili. Zachwiali się i jednocześnie odwrócili. Byli bardzo podobni. Tivie zaczęła się śmiać.
- Vicim czuje się zazdrosny - powiedziała ze śmiechem. Zeskoczyła zgrabnie z konia i podeszła do nich. - Jestem Tivie - powiedziała podając Kirlanowi rękę do uściśnięcia.
- Kirlan - odpowiedział i schylił się całując jej rękę - Gdybym wiedział, że Carnack prowadzi ze sobą tak piękną damę, otworzyłbym natychmiast.
Mówiąc to, oczy mu błyszczały. Tivie zdjęła kaptur. Kirlan stanął z powrotem koło Carnacka, który uderzył go łokciem w żebra. - Nie podlizuj się - szepnął - Nie pójdzie ci tak łatwo.
Potem jednak zdał sobie sprawę, że Tivie to słyszała, ale z jej uśmiechniętej twarzy niewiele dało się odczytać. Jedynie oczy zdawały się być inne. Jakby była rozbawiona i jednocześnie z jakiegoś powodu smutna. Przeszli przez bramę nieświadomi czyjejś obecności…
* * *
- Dobrze się spisałeś Kisu - powiedział człowiek w czarnej szacie do małego chłopca klęczącego przed nim. Chłopiec spojrzał na niego zdumiony.
- Ale…ja przecież nic nie zrobiłem - powiedział nieśmiało.
- Właśnie - powiedział człowiek w czerni, jakby Kisu odkrył najgłębszą tajemnicę wszechświata - Czasami lepiej nie robić nic, niż zrobić za dużo…
Odwrócił się do niego plecami. Teraz miał widok na całą wioskę i górujący nad nią zamek na wzgórzu.
- Wiesz, co masz robić - powiedział do niego i zniknął.
Na polanie pozostał sam chłopiec. W dali zakrakał kruk…
* * *
Po chwili marszu znaleźli się na przepełnionym ludźmi targu. Carnack był zachwycony. W końcu znalazł się w domu. Natomiast Tivie była bardzo podejrzliwa. Rzadko przebywała w miejscach publicznych, a zwłaszcza w tak dużych miastach. Spojrzała ostro na wielką kobietę, która wyrosła przed nią, próbując wcisnąć jej komplet garnków. Carnack złapał Tivie za rękę i prowadził za sobą. Vicim szedł za Tivie dotykając łbem jej pleców. Kirlan był daleko przed nimi. Mijali kolorowe stragany, śmiejących się ludzi oraz drobnych złodziejaszków korzystających z chwili nie uwagi sprzedawcy. Jakaś kobieta z brodawką na nosie podeszła do Carnacka i zaczęła zachwalać doskonałe jej zdaniem materiały. Bez wahania minęli ją i znaleźli się na brukowanej drodze prowadzącej do zamku. Uliczką szli ludzie kierujący się do domu, lub na targ. Uliczka nie była szeroka, ale z łatwością mieściły się na niej dwa przejeżdżające obok siebie wozy. Kirlan czekał na nich koło jednej z kamieniczek. Carnack natychmiast puścił rękę Tivie, ale chyba zbyt gwałtownie, bo Kirlan uśmiechnął się i powiedział:
- Nie tak gwałtownie, dama bez ręki nie jest tak piękna jak z nią, chociaż… - zamyślił się - w Pani wypadku nie byłaby to prawda…
Ukłonił się z uśmiechem i puścił do niej oko. Tivie uśmiechnęła się I lekko zarumieniła. Przeszli do końca uliczką i znaleźli się u stóp zamku. Wzniesiony na niewielkim wzgórzu górował nad wioską. Wybudowany z wielkich ociosanych głazów musiał być bardzo stary. Cztery wieże wystrzeliwały z niego jak gałęzie wielkiego kamiennego drzewa. Podeszli do ogromnych drewnianych drzwi odgrodzonych metalową kratą. Kirlan podszedł do nich i mocno uderzył pięścią cztery razy.
- Kim jesteś i czego chcesz? - spytał przytłumiony głos zza nich.
- Dowódca Królewskiej Gwardii Łuczników, Kapitan Królewskiej Armii i Piękna Dama z… - umilkł czekając na podpowiedź. Odwrócił się do Tivie i spojrzał znacząco.
- Wiecznego Lasu - odrzekła krótko.
Na chwilę zapadła cisza.
- Podaj hasło - rzekł głos.
- Niech twe dni będą szczęśliwe, a noce długie - wyrecytował Kirlan.
- To powitanie elfów Nenya, skąd… - zaczęła zdziwiona Tivie.
- Później - powiedział Kirlan - Kiedy was nie było, król wprowadził wiele zmian…
Usłyszeli dobrze znany szczęk zębatek i po chwili krata schowała się w szczelinie nad drzwiami. Rygle w drzwiach szczęknęły, a drzwi otworzyły się skrzypiąc. Odźwierny zaprosił ich do środka i zamknął drzwi. Znaleźli się na obszernym dziedzińcu, na końcu którego znajdował się rząd wysokich kamiennych łuków.
- Zaprowadźcie konia do stajni i poczekajcie tutaj - powiedział oschle i zniknął za którymś z kamiennych łuków.
Tivie szepnęła coś do Vicima, a on pogalopował na lewo do stajni. Stali tam jakiś czas czując się bardzo dziwnie, kiedy odźwierny wrócił.
- Możecie wejść na zamek, Nasz Pan was oczekuje - powiedział.
Nie spodobał im się akcent odźwiernego na słowo „możecie”. Uznali, że stary człowiek może mieć po prostu kłopoty z wymową. Był niski i chudy z resztkami siwych włosów na wielkiej głowie. Gdyby nie pomarszczona twarz można by pomyśleć, że jest wyjątkowo brzydkim jedenastolatkiem. Tivie zaczęła mu się przyglądać i przez chwilę wydawało jej się, że widzi kogoś zupełnie innego.
- Co się stało? - spytał Carnack również przyglądając się odźwiernemu, który uśmiechał się sam do siebie
- Nic. Chodźmy już…
Odwróciła się i przeszła za nimi do zamku. Przeszli przez długie korytarze. Kirlan szedł na przedzie, za nim Tivie, a Carnack na końcu. Echo ich kroków odbijało się od wysokich ścian przerywając ciszę. W końcu stanęli przed innymi drzwiami, większymi i bardziej ozdobnymi niż przy wejściu. Były z pięknego błyszczącego drewna, ozdobionego metalowymi powybijanymi ornamentami. Wyryte na nich były słowa:
„Życie mija, ale chwała Królestwa będzie trwała wiecznie!”
Litery były pozłacane i świeciły się w promieniach wpadającego przez niewielkie błękitne okienka słońca. Pod nimi znajdowały się wyryte dwa symbole: Na lewym skrzydle na prawym Carnack widział wiele razy te symbole, ale nie wiedział co oznaczają. Dopiero teraz przyjrzał się im bliżej. Chciał o to spytać Tivie, ale ona jak zahipnotyzowana podeszła do nich i dotknęła obiema rękami. Kirlan spojrzał na nią, a potem na Carnacka jakby pytając: „Co ona robi?”, ale Carnack pokiwał przecząco głową, co miało znaczyć: „Nic nie rób.” Tivie dotknęła palcami każdej linii, każdej szczeliny, jakby badała jak głęboko w drewno sięgają. Położyła na nich obie dłonie jakby coś czuła.
- Shikigami… - szepnęła ze strachem.
- Co? - odważył się spytać Kirlan - Te symbole to znak ówczesnego władcy i jego syna - Tais i Tass, każdy to wie…
Tivie odwróciła się do nich przestraszona. Jej strach był tak wielki, że Carnack i Kirlan poczuli go na własnej skórze.
- Shikigami… - powiedziała szeptem - To nie są symbole króla, a napis jest źle przetłumaczony…Powiem wam co one oznaczają, ale nie tutaj…Kiedy znajdziemy się w bezpiecznym miejscu…W tych symbolach kryje się tajemne zło, wstrętne niby zwoje śpiącego w trawie wielkiego węża…
Odwróciła się i pchnęła drzwi. Weszli do środka, a Carnack poczuł jak wokół niego zaciska się pętla tajemnicy. Znaleźli się w długiej na 200 łokci i szerokiej na 100 komnacie. Wijące się kolumny podtrzymywały wysoki ostro powcinany strop. Sala była piękna, wyniosła. Prawie w całości wykonana z marmuru poprzecinanego szarobłękitnymi żyłkami. Tivie spojrzała przez wielkie łukowe okno, które działało niemal jak pryzmat wypełniając pomieszczenie niemal hipnotycznym lśnieniem. Wszystko za sprawą delikatnych błękitnych okien wyglądających niczym uformowane z mgły. Po środku biegł dywan z jakiegoś kosztownego materiału. Po jego obu stronach w równych odstępach stali rycerze. Na samym końcu stał pięknie rzeźbiony tron. Marmurowy jak reszta komnaty, ale wyglądał jeszcze piękniej, bo okryty pięknymi futrami i pokryty poskręcanymi ornamentami. Za nim wisiał wielki gobelin wysokości i szerokości komnaty. Przedstawione na nich były te same symbole co na drzwiach, a na tle bitwy świeciły złote napisy:
Znajdowały się nad postacią z uniesionym mieczem, mającą zamiar odciąć głowę bliżej nieokreślonemu potworowi. Jednak za postacią z mieczem czaił się drugi potwór - niebieski. Czerwony miał szeroko rozwartą paszczę wypełnioną ostrymi jak brzytwa zębami. Oba miały po jednym wytrzeszczonym ze złości oku. Tivie przypomniała sobie co widziała we wspomnieniach Kisu. Demony były prawie identyczne. Zauważyła coś jeszcze. W oddali za postaciami w powietrzu wznosiły się cztery złote ptaki. Ich kształty były zamazane jakby ktoś chciał się ich pozbyć. Z płonącymi czerwonymi ślepiami były piękne i straszne jednocześnie. Wydawały się kierować w stronę potworów, ale dwa filary stojące przed nimi utrzymywały je na niewidzialnej uwięzi. Tivie oderwała wzrok od gobelinu i razem z Carnackiem i Kirlanem uklękła tuż przed schodkami prowadzącymi na podwyższenie, na którym znajdował się król. Siedział na tronie opierając głowę o rękę. Miał długie ciemne włosy i ciemne oczy. Wydawał się nie pasować do tej jasnej komnaty. Do wizerunku króla. Wydawał się ich nie zauważać. W końcu odjął rękę z czoła i spojrzał na nich.
- Wstańcie - powiedział głosem, w którym nie było cienia jakichkolwiek uczuć.- Kirlan, ty też zostań - powiedział, kiedy łucznik skierował się do wyjścia.
Król spojrzał na nich przenikliwym wzrokiem. Mimo że Tivie rzuciła na nich częściowy czar przemiany, Carnack czuł, że król widzi jacy są.
- A więc to jest Piękna Dama, którą zapowiedział odźwierny? - spytał z uśmiechem, ale jego oczy nadal pozostały zimne i obojętne.
Carnack zauważył to.
- Mój Królu, czy coś się stało? - spytał.
Król zamyślił się.
- Nie - odpowiedział - Tylko ten zamek niesie tyle wspomnień…
Ale Carnack wiedział, że to nie jest prawdziwy powód. Ton głosu króla brzmiał tak odmiennie od tego, jaki Carnack znał tyle lat.
- Czy sprawy z elfami są skończone? - Saris zwrócił się do Tivie.
- Tak, Panie - powiedziała lekko się kłaniając.
- To dobrze - powiedział wstając - Kirlan, zaprowadź ich do pokojów. Porozmawiamy przy śniadaniu - powiedział do Carnacka i Tivie.
Uznali, że rozmowa jest zakończona, więc ukłonili się i odwrócili do wyjścia. Ale król nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
- Tivie, zostań na chwilę - powiedział - Poczekajcie na zewnątrz. Wy też - zwrócił się do rycerzy strzegących Sali.
Tivie posłusznie została, a kiedy wszyscy król podszedł do niej. Był na wyciągnięcie ręki.
- Wiem o Shikigami i o symbolach na drzwiach i gobelinie - wyszeptał.
Tivie spojrzała na niego zdziwiona. Odebrało jej mowę.
- Nie tylko ty się zmieniłaś, ja również - na lepsze…
Podszedł jeszcze bliżej. Zdjął z jej głowy kaptur i pogładził włosy. Nie śmiała się cofnąć.
- Taka jesteś o wiele piękniejsza - szepnął jej do ucha ze złowieszczym błyskiem w oku. Ujął jej twarz obiema dłońmi. Widziała jego oczy. Zimne i mroczne wydawały się zionąć pustką. Był za blisko. Stanowczo za blisko.
Wyrwała się i pobiegła do drzwi nawet się nie odwracając. Pchnęła je mocno i wybiegła na korytarz szukając w panice Carnacka i Kirlana. Znalazła ich za pierwszym zakrętem.
- Co się stało? - spytali zaskoczeni.
- Nic, po prostu… - wzruszyła ramionami, żeby ich zbyć.
Przeszli korytarzem do zachodniego skrzydła. Kirlan pokazał im ich pokoje, a potem poszedł z powrotem do bramy. Nie mógł na długo opuszczać posterunku. Tymczasem król podszedł i zamknął drzwi, które trzasnęły z hukiem. Usiadł na tronie i spojrzał na wysokie łukowe okno. Jasne słońce zostało zasłonięte przez ciemne burzowe chmury. Spłoszone hukiem ptaki migały za nim.
- Możecie wejść - powiedział, a rycerze wyszli z pomieszczeń po bokach sali i ustawili się wzdłuż dywanu. Tym razem było ich o połowę mniej niż przedtem. Król uśmiechnął się sam do siebie, a jakiś wielki cień wyszedł z niego i rozpłynął się w powietrzu.
c.n.d