Wypadałoby, aby dobra wytwórnia płytowa obok kilku kapel, na których zbija kasę, posiadała w swoich szeregach zespoły, które naprawdę mają coś do powiedzenia i zaoferowania słuchaczowi. Nie inaczej jest w przypadku The End Records, które zbija kokosy na fenomenalnej i odkrywczej muzyce Lordiego. Zanim jednak w szeregach tej wytwórni pojawił się Unexpect, bezkonkurencyjnym molochem był własnie Sleepytime Gorilla Museum. Co więcej - jest to jeden z tych zespołów, ktego nie można do niczego porównać i dla którego nie ma granic w muzyce.
"Grand Opening And Closing" uświadamia słuchacza, że taki Opeth jest ograniczony w formie, że w Unexpect słychać inspirowanie się kilkoma zespołami, że łączenie stylów niekoniecznie jest czymś odkrywczym. Tutaj otrzymujemy dziewięć utworów poszerzających granice muzyki.Otwierający krążek "Sleep Is Wrong" miażdży swoim pulsem, a nad całością unosi się agresywny growling. Utwór utrzymany jest w dosyć kroczącym tempie z wyraźną partią basu. Przypomina to odrobinę freejazz/death metal.
"Ambugaton" to utwór niemal w całości instrumentalny - niemal, gdyż jedynym tekstem jest tytułowy "Ambugaton". Utwór rozpoczyna się spokojnie, ciepło kreując piękne pejzaże przy użyciu gitary akustycznej i cymbałek, aby w drugiej połowie przejść do progmetalowych łamańców niekoniecznie kojarzących się z Dream Theater.
"Ablutions" - tym razem brakuje tutaj growlingów, a w zamian mamy czyste, wysublimowane wokale i szepty. Kawałek ma bardzo niepokojący, mroczny klimat kojarzący się trochę z Devil Doll. Ale niebiański głos wokalistki kontrastuje z mrocznymi akordami jakiegoś dziwnego instrumentu klawiszowego, podbarwionego ambientowym tłem. Ów nastrój przerywany jest chóralnym dwugłosem o zdecydowanie teatralnym wydźwięku. W ogóle jest to bardzo teatralny i "wizjonerski" utwór, pełen kontrastów i nagłych zmian nastrojów.
"1997" to dla odmiany najbardziej agresywny numer na krążku - taka szybka wersja "Sleep Is Wrong", ale znajdziemy tutaj w partii basu pewne elementy funky podrasowane industrialno-deathowym sosem. Jest tutaj mnóstwo zmian rytmu, a dominującą rolę odgrywa tutaj sekcja, która wraz z wokalami szatkuje ten utwór. Dostajemy mnóstwo dysonansów, zostajemy zabici rytmiką i brudnym ciężarem tego utworu.
"The Miniature" to dosłownie nieco ponad minutowa miniaturka, która mogłaby być soundtrackiem do starych bajek Walta Disneya - bardzo ciekawy numer.
"Powerless" rozpoczyna się hipnotycznym pulsem basu, na tle którego rozwija się powoli arabsko brzmiący motyw okraszony przepięknym cykaniem w talerze. Utwór nabiera ze swoim biegiem coraz bardziej histerycznego charakteru, gdzie wokal praktycznie w ogóle nie komponuje się z muzyką. Po raz kolejny, to sekcja dyktuje warunki, robiąc raz po raz krótkie przewy, by powrócić z tą samą dawką schizujących emocji. Jeśli dodamy, że w pewnym momencie pojawiają się lamentujące, zawodzące wokalizy, dostajemy jako taki obraz tego genialnego utworu. Im dalej utworu tym bardziej schizująco jest. Około siódmej minuty dostajemy aprtię "zawodzącego basu", a w tle "skrzeczącą gitarę". Mimo to pewien arabski klimat towarzyszy nam cały czas.
"Stain" rozpoczyna się trochę luźno, przestrzennie, gdzie jedynie pojedyncze uderzenia basu, cykające talerze unoszą się nad teatralnymi zaśpiewami wokalistów. Kompozycja wydaje się być bez składu i ładu, gdzie każdy instrumentalista - skrzypek, basista, pekusista - plumka coś dla siebie w podobnym tempie. Wokalizy nie współgrają z muzyką, a całość nabiera avant-freejazzoego charakteru. Jest to jednak bardzo mroczne i zimne granie, co nie podpina się pod jazz. Bardzo dziwny jest to utwór.
"Sleepytime" to najdłuższa kompozycja na płycie, rozpoczynająca się subtelnymi, szeptanymi wokalami, plumkającymi cymbałkami i talerzami. Utwór jest bardzo przestrzenny, spokojny, bardzo "dźwięczny" a zarazem hipnotyczny. W drugiej połowie staje się szybszy i agesywniejszy. Bas jest nisko nastrojony, a męski wokal zahacza momentami o growling, przez co utwór nabiera bardzo schizującego charakteru. Końcówka przypominami już niemalże acid-jazz, z szaleńczym basem, bzyczącymi gitarami, schowanymi, odrobinę schizotycznymi wokalami oraz klawiszowym, delikatnym tłem. Kolejny genialny numer.
Płytę wieńczy "Sunflower" - brzęk dzwonka przeplatany pojedynczymi uderzeniami w jakiś dziwaczny instrument (nie wiem co to, ale brzmi jak krzyżówka gitary i pianina!). Generalnie bardzo dużo jest tu ciszy, utwór utrzymany z stylistyce ambientowej z nietypowym instrumentarium - ciekawe zakończenie krążka.
Sleepytime Gorilla Museum jest więc zespołem, który ciężko jest zaklasyfikować, a słowo awangarda wydaje się być za wąskie. Owszem, niektórzy mogą się przyczepić, że całość może jest rozwleczona, przegadana, niespójna - ale to jest urok tego zespołu - on kreuje emocje, a technika jest tylko świetnym ubarwieniem. Niewątpliwie jest to jeden z najciekawszych i póki co najlepszych zespołów jakie słyszałem. Gorąco polecam.
Wydawca: Seeland Records (2001)
Harlequin : mnie akurat ten album najmniej podchodzi :P ale najnowszy "In glorious times" jes...
dymek : A słyszałem... dotarłem do Sleepytime Gorilla Museum szukając zespo...
Harlequin : Tak z ciekawosci chcialem zapytac czy ktos z Was slysyal ta zacna kapelke :)...