Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Sleepytime Gorilla Museum - Of Natural History

No i oto mamy drugi, jak dotąd ostatni, album geniuszy ze Sleepytime Gorilla Museum. Już pierwszy krążek zespołu postawił ich w czołówce światowej awangardy (mówiąc w uproszczeniu), więc "Of Natural History" musiałoby być co najmniej równie dobre, a nawet lepsze, aby przesunąć granice gatunku jeszcze dalej.
Najdziwniejsze jest jednak to, że słuchając "Of Natural History" nie sądzę, aby kapela wprowadziła wiele nowych elementów, ale krążek ten jest dużo lepszy od i tak genialnego "Grand Opening And Closing". W czym więc tkwi diabeł? Jak zwykle w szczegółach. A w zasadzie w tym, że drugie dziecko formacji jest albumem dopracowanym w każdym calu - każda nuta nonszalancji, szaleństwa i wygłupu jest tutaj przemyślana. Poprzedni krążek wydawał się w pewnym sensie eksplozją pomysłów, werwy, chęci stworzenia czegoś nowego, świeżego, a zarazem pełnego polotu. Tym razem mamy do czynienia z dojrzalszym krążkiem, gdzie każdy potencjalny chaos jest nieodzownym elementem układanki.

Płytę rozpoczyna "A Hymn To A Morning Star" - bardzo przestrzenny numer, odrobinę ambientowy, nad którym unosi się potężny, głęboki i ciepły męski głos nadający kawałkowi temu pastiszowego patosu. To jest jedynie przedsmak tego, co następuje dalej...

"The Donkey-Headed Adversary Of Humanity Opens The Discussion" - nie tylko tytuł tego utworu jest zakręcony. Rytm wybijany niczym w szwajcarskim zegarku, a po chwili wchodzi pseudo-blackowy skrzek. Utwór stricte awangardowy, gdzie deathmetalowe motywy przeplatają się ze śmiesznymi wstawkami. SGM szafuje rytmiką, bawi się nią na wszelkie możliwe sposoby. Pojawia się nawet iście indyjska wstawka zagrana na jakimś dętym instrumencie - całość jednak utrzymana w kosmicznej rytmice. Nie jest to jednak tak intensywne granie jak Unexpect choć nie mniej pokręcone - jest tutaj jednak sporo momentów wyciszenia. Ten utwór to totalna muzyczna abstrakcja, która nigdy wcześniej nie powstała - a trwa jedyne 6 minut - na temat tego utworu można prace magisterską napisać.

"Pthisis" nawiązuje trochę do poprzedniego krążka - znów bas wybija potężny rytm, a bardzo ładny i zdecydowany głos wokalistki wprowadza w pewien dostojny nastrój. Pojawiają się męskie chóry i smyczki, utwór jest bardzo "teatralny" i gdyby go bardziej podrasować keyboardem, to spokojnie mógłby się znaleźć na "La masquerade Infernale" Arcturusa.

"Bring Back The Apocalypse" zaczyna się jakby był nagrywany live - to popis perkusisty, który wystukuje rytm, rozbrzmiewają w tle smyczki a chór wodzi jakąś podniosłą melodię. W połowie utworu robi się już zdecydowanie ciekawiej, pojawiają się jakieś dzwoneczki i masa udziwnień zarówno wokalnych jak i instrumentalnych. Ponownie mam skojarzenie z niekonwencjonalnym ambient-industrialem, ale jest to zdecydowanie dziwniejsze niż było to na poprzednim albumie, a zarazem bardziej spójne.

"FC The Freedom Club" rozpoczyna się bardzo tajemniczymi cymbałkami i delikatnymi, natchnionymi wokalizami. Stopniowo utwór nabiera rozmachu, staje się bardziej symfoniczny, odrobinę arcturusowy, ale zdecydowanie bardziej agresywny i niepokojąco, aż w pewnym momencie mamy prawdziwy wybuch agresji z siarczystymi wokalami, surowym atakiem perkusji, gdzie przejścia miażdżą nam żebra, a talerze tną po gardle. Reszta muzyków tylko wzmaga ten efekt wygrywając coraz to bardziej chore dźwięki. W pewnym momencie następuje wyciszenie, pozorna ostoja, gdzie wokale cieplutko opiewają uszy, a cymbałki swobodnie przemykają niczym motylek... genialny utwór.

"Gunday's Child" rozpoczyna się odgłosami przyrody oraz smyczkami i cymbałkami, pojawia się cieplutki, wyciszony wokal, nad którym rozbrzmiewa kontrabas... Utwór jednak rozpędza się aby przerodzić się w indyjską melodię stworzoną z freestylowej gry muzyków. Nawet wokal wydaje się być tutaj bardzo nonszalancki. Potem mamy ponowne wyciszenie, które tak jak uprzednio rozpędza się, ale tym razem końcówka to totalny ambientowy odjazd.

"The 17-Year Cicada" zaczyna się odgłosem ... cykady. Niczym w zegarku możemy wsłuchać się w równiutko wycykiwany rytm przeplatany ambientowymi dziwadłami - bardzo intrygujący i przemyślany numer.

"The Creature" rozpoczyna się basowo-cymbałowym pochodem wprowadzającym w pewien niepokojący wyalienowany nastrój. Tu i ówdzie rozbrzmiewają ambientowe dźwięki na tle których okazjonalnie pojawia się delikatny damski głos. Męski wokal niczym narrator opowiada o tytułowym bohaterze, podczas gdy muzyka świetnie oddaje treść. Pojawiają się też w końcu i męskie bardzo histeryczne wokalizy a w tle możemy usłyszeć zupełnie niepasującą do niczego partię gitaropodobnego instrumentu.

"What Shall We Do Without Us" - po raz kolejny zostajemy uwiedzeni przez hipnotyczny, ciepły, damski głos, po czym zostajemy zaatakowani pseudo powermetalową wstawką - ale tylko na moment ... specyficzny numer, ale bardzo wciągający.

"Babydoctor" to najdłuższy numer na krążku. Utwór rozwija się bardzo spokojnie. Na początku nieśmiałe, ciche dźwieki stopniowo budują nastrój, gdzie schizotyczny męski głos niczym w musicalu opowiada jakąś historię. Utwór z nuty na nutę staje się coraz bardziej mistyczny, coraz więcej instrumentów dochodzi do głosu, coraz inne rytmy się pojawiają, by w końcu zaatakować słuchacza kaskadą brutalnych grindowych wręcz dźwięków ... utwór wycisza się, ale ostatnie dwie minuty są dosłownie przegadane.

"Cockroach" to totalnie pastiszowy numer zaśpiewany w podobny sposób co otwierający płytę utwór. Utwór jest na pograniczu kabaretki, taniej komedii.

Jako bonus dostajemy sześciominutowy numer z odgłosami przyrody - nieciekawa rzecz w sumie.

"Of Natural History" jest dziełem niewątpliwie bardziej poukładanym niż debiut, o wiele bardziej prześmiewczym i przesuwającym horyzonty muzyczne. Brakuje mi jednak odrobiny tego brudu, ciężaru, agresji i spontanu, który niósł ze sobą debiut. Jest to na pewno krążek spokojniejszy, gdzie znajdziemy więcej elementów ambientowych. Osobiście jednak bardziej podoba mi się (co nie znaczy, że jest lepszy) debiut. Dla mnie "Of Natural History" wymaga zbyt wiele cierpliwości, a może po prostu nie lubuje się w ambiencie. Warto jednak tego posłuchać.

Wydawca: Mimicry Records (2004)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły