Długo zabierałem się do napisania recenzji tego albumu. Pomimo, że poprzednie dwa krążki zespołu były fenomenalne, to jednak "In Glorious Times" umknęło mojej uwadze. Co więcej - w tym roku już kilkukrotnie zmieniałem kandydata na album roku - na początku zachwycałem się drugim krążkiem Psyopus, który ustanawia nowe kanony technicznego grania, potem był Machine Head ze swoim "The Blackening", który prezentował bardzo wysoki poziom. Warto też wspomnieć o nowych krążkach Behemotha, Akercocke czy Cephalic Carnage.
Teraz jednak, gdy od dłuższego czasu delektuję się nowym dziełem kalifornijskiego kwintetu zacząłem sobie uświadamiać, że muzyka wspomnianych wcześniej zespołów ociera się o banał i jest strasznie szablonowa. Nie żebym sugerował, że tamte krążki są złe, ale to co usłyszałem na "In Glorious Times" rozłożyło mnie na łopatki.Sleepytime Gorilla Museum tym krążkiem wielkiej rewolucji w swojej muzyce nie robi, ale są elementy, które sprawiają, że jest to album lepszy od poprzednich. Zacznę od tego, że jest to bardzo wymagający album - nawet bardziej niż możecie to sobie wyobrazić - spokojnie możecie zapomnieć, o wszelkich awangardowych wariactwach, o technicznej łupaninie czy brutalnej rzezi. Trzeba jednak powiedzieć, że:
1. Sleepytime Gorilla Museum to awangarda jakiej nigdy nie było - przede wszystkim zespół swobodnie przemieszcza się pomiędzy gatunkami nieustannie zachowując swoją tożsamość.
2. Kapela tworzy muzykę w dużej mierze pozbawionej melodii i jakichkolwiek "normalnych" struktur. Przypomina to bardziej teatr horroru, ale w zupełnie innym wydaniu niż Devil Doll - brak tutaj symfoniki, więcej jest za to humoru i eklektyzmu.
3. Formacja prezentuje granie pozbawione dynamiki, uciekając się raczej do bardzo (!) specyficznych podziałów rytmicznych czyniąc swoją muzykę ultratechniczną, a zarazem taką, że ta technika nie jest elementem priorytetowym.
4. Nastrój tego wydawnictwa jest na pograniczu patosu i absurdu, agresja łączy się z liryzmem, bogactwo struktur i harmonii łączy się z oszczędnością.
Płytę rozpoczyna "The Comapions" - 10-minutowy kolos, który śmiało może kandydaować do miana najlepszego utworu roku. Mroczna partia basu na wstępie, delikatny, liryczny wokal Frykdahla snuje melodię, która od początku przeszywa słuchacza. Pojawia się duszny, schizujący nastrój, którego potęgowanie ma miejsce w środku utworu, gdzie jest trochę agresywniej, aby na zakończenie z powrotem wrócić do tej onirycznej i niepokojącej atmosfery z początku. Drugi utwór "Helpless Corpses Enactment" to już inna bajka - kawałek nawiązuje stylem do "The Donkey-Headed Adversary Of Humanity Opens The Discussion" - czyli ostro, deathmetalowo i dziko. Rytm jest wykręcony, wokal Frykdahl oscyluje gdzieś na pograniczu Gossow (Arch Enemy) i Kidmana (Meshuggah), do tego dostajemy serię furiatycznych, zagranych w nieludzkim metrum riffów. Jest to jeden z bardziej zapadających w pamięć utworów na tym krążku. Kolejne trzy utwory - "Puppet Show", "Formicary" i "Angle Of Repose" prezentują bardziej bezpośrednie granie. Pierwszy z nich ma iście groteskowy charakter, gdzie Karla Kihlstedt stanowi świetny kontrast wokalny dla Frykdahla, a muzyka nawiązuje do dokonań Primus. "Formicary" jest nieco spokojniejsze, wręcz funkujące, natomiast "Angle Of Repose" to kilkuminutowy zestaw hipnotycznych motywów opartych na dziwnym rytmie i dziwacznych partiach skrzypiec. Niewątpliwie jest to jeden z bardziej intrygujących utworów na płycie, który jednocześnie wciąga i irytuje (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). "Ossuary" to znów bardziej agreyswne granie w stylu "Helpless Corpses Enactment", choć może nie tak wściekłe. "The Salt Crown" to kolejna perełka tego wydawnictwa - agresja miesza się ze spokojem, mnóstwo tematów, zmiana nastrojów ... mniam. "The Only Dance" jest dla odmiany bardzo spokojne by nie powiedzieć, że senne, ale piękne melodie przewijające się w tle po prostu uzależniają. "Greenless Wreath" to znów konglomerat nastrojów podrasowany po raz wtóry wygłupami z rytmem. Wydawać by się mogło, że kawałek zmierza do nikąd, a jednak ma swój urok. "The Widening Eye" jest utrzymany w podobnej konwencji, ale jest bardziej wyrazisty. Na zakończeni mamy krótki "The Putrid Refrain" będący raczej zabawą efektami i dźwiękiem niż zasadniczym utworem, niemniej jednak doskonale nadaje się jako zakończenie tego arcyciekawego albumu.
"In Glorious Times" jest zdecydowanie najbardziej wyrazistym, a zarazem najbardziej wyrafinowanym i przemyślanym albumem Sleepytime Gorilla Museum. Fakt, że to właśnie na tym krążku znajdziemy trochę naleciałości z innych zespołów - skojarzenia z dokonaniami Zappy, King Crimson, Devil Doll, Primus czy Meshuggah są jak najbardziej na miejscu, ale skojarzenie to nie to samo co zapożyczenie. SGM ma swój niepowtarzalny styl, muzyka wymaga wiele cierpliwości i zrozumienia. Brakuje mi po prostu słów, aby opisać geniusz i bogactwo tego krążka. Choć przed nami jeszcze nowe płytki Anathemy i Riverside, to w cuda nie wierzę - ja już swojego kandydata na album roku znalazłem.
Wydawca: The End Records (2007)