Otworzył oczy. Pod powieki wdarł się mu obraz kwiatu polnego. Były ich setki w różnych kolorach: niebieskie, żółte, czerwone. Stał na środku wielkiej polany, a słońce swoimi promieniami raziło go w oczy i przyjemnie opalało skórę. Właśnie spojrzał na swoje ciało i zdumiony spostrzegł, że stoi tu zupełnie nagi. Rozejrzał się dookoła zastawiając jednocześnie rękami intymną część ciała, w poszukiwaniu tych drani, którzy zrobili mu ten dowcip. Nikogo nie było. Czuł się nieswojo, zupełnie nagi w obcym mu miejscu. Spojrzał na niebo by dowiedzieć się gdzie jest wschód a gdzie zachód. Według słońca naprzeciwko niego powinien być wschód ale w tym momencie dostrzegł drugie słońce po drugiej stronie nieba i kolejne i następne. Słońca pojawiały się na niebie znikąd aż cały nieboskłon stał się jednolitą masą światła. Jego oczy nie były w stanie wytrzymać takiego promieniowania. Poczuł dyskomfort, chciał się stąd wydostać za wszelką cenę. Zaczął biec w nieznanym mu kierunku, deptał nieznane mu gatunki kwiatów, czuł jak drapią mu stopy i nogi. Nagle potknął się o wystający konar, krzyknął z bólu i upadł na ziemię. Ślamazarnie podnosząc się do pozycji pionowej zdał sobie sprawę, że leżał na telefonie komórkowym. Szybko go chwycił i wystukał numer przyjaciela.
- Przemek? Mam problem, zabierz mnie stąd! Nie wiem gdzie jestem ale wcale nie chcę tu być! – chciał wykrzyczeć ale z ust wypłynęły całkiem inne słowa:
- Przybyłem tu bo jestem martwy. Martwy wśród żywych!
Poczuł, że jego ucho jest mokre. Z słuchawki wypływała woda z coraz większym ciśnieniem. Jego zdziwienie sięgnęło zenitu gdy zobaczył w swojej dłoni prysznic. Leżał w wannie. Więc to sen – pomyślał. Z ulgą umył swoje ciało i położył stopy na zimnej podłodze. Wytarł się ręcznikiem i ubrał w ciuchy. Wyszedł do pokoju gościnnego gdzie jego żona Ania już przyszykowała mu obiad.
- Długo siedziałeś w tej łazience. – powiedziała całując go w policzek
- Usnąłem i miałem dziwny sen.
- Może mi opowiesz? – domagała się z zaciekawieniem.
- Śniło mi się, że uciekałem nagi po polanie. Chciałem zadzwonić do Przemka o pomoc ale zacząłem krzyczeć, że jestem martwy.
- Tak martwy jak ja?
- Słucham?
Spojrzał na żonę i dostrzegł na jej czole dziurę po kuli dużego kalibru. Z rany wylewała się gęsta czerwona krew, w której pływały resztki martwego mózgu. Z nozdrzy wypełzały glisty, niezdarnymi obślizgłymi ruchami chcąc otworzyć jej usta. Spostrzegł, że jej oczodoły są puste. Gdy otworzyła usta jej gałka oczna wypadła z jamy ustnej na podłogę. Dżeki, ich pies szybko podbiegł i zaczął oblizywać kąsek. Zamknął oczy nie chcąc patrzeć na ten apokaliptyczny obraz jego miłości. Był w szoku i czuł płynące po policzkach łzy. Poczuł dziwne swędzenie w okolicach łokcia prawej ręki. Zaczął się drapać i palcami wymacał ranę i wielki skrzepnięty strup. Spojrzał na swoją rękę i okazało się, że została oderwana w okolicach łokcia. Właśnie macał swoją nagą kość. Kątem oka zobaczył w swoim talerzu pływający w zupie ludzki paznokieć. Rozpoznał, że pochodził on z utraconej dłoni. Wstał od stołu i wybiegł z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Krzyczał tak długo, aż zdarł sobie wszystkie struny głosowe. Pośrodku tego lamentu usłyszał dzwonek do drzwi i bez spoglądania przez judasz, otworzył je by zobaczyć gościa. Naprzeciw niemu stał mężczyzna w płaszczu i kapeluszu rodem z filmów gangsterskich z lat siedemdziesiątych. Mężczyzna trzymał rękę skierowaną w stronę jego twarzy i trzymał w niej Uzi. Poczuł jak seria pocisków wdziera się przez oczy do mózgu by wypluć zawartość głowy na ścianę z tyłu. Upadł bez życia.
Otworzył oczy. Poczuł przyjemną woń świeżego porannego powietrza zmieszanego z zapachem perfum. Leżał w swoim łóżku, żona właśnie szykowała się by wyjść do pracy.
- Dagmara właśnie śniło mi się, że zastrzeliłem jakiegoś mężczyznę.
- Ach te koszmary, sprawdzę w pracy w senniku co to może oznaczać i ci wyślę smsa ok?
- W porządku. Kocham cię.
- Ja ciebie też – po czym ucałowała go namiętnie i wyszła do pracy.
Wziął głęboki oddech i włączył telewizor. Dokładnie ogolony spiker z porannych wiadomości właśnie czytał:
Dziś rano znaleziono zwłoki Tomasza W. wraz z żoną Anną. Oboje zostali zastrzeleni w swoim domu wczoraj w porze obiadowej przez nieznanego sprawcę. Policja sporządziła rysopis zabójcy.
O mało się nie zakrztusił poranną kawą, gdy z ekranu jego telewizora spoglądała na niego jego własna naszkicowana policyjnym ołówkiem twarz.
- Przemek? Mam problem, zabierz mnie stąd! Nie wiem gdzie jestem ale wcale nie chcę tu być! – chciał wykrzyczeć ale z ust wypłynęły całkiem inne słowa:
- Przybyłem tu bo jestem martwy. Martwy wśród żywych!
Poczuł, że jego ucho jest mokre. Z słuchawki wypływała woda z coraz większym ciśnieniem. Jego zdziwienie sięgnęło zenitu gdy zobaczył w swojej dłoni prysznic. Leżał w wannie. Więc to sen – pomyślał. Z ulgą umył swoje ciało i położył stopy na zimnej podłodze. Wytarł się ręcznikiem i ubrał w ciuchy. Wyszedł do pokoju gościnnego gdzie jego żona Ania już przyszykowała mu obiad.
- Długo siedziałeś w tej łazience. – powiedziała całując go w policzek
- Usnąłem i miałem dziwny sen.
- Może mi opowiesz? – domagała się z zaciekawieniem.
- Śniło mi się, że uciekałem nagi po polanie. Chciałem zadzwonić do Przemka o pomoc ale zacząłem krzyczeć, że jestem martwy.
- Tak martwy jak ja?
- Słucham?
Spojrzał na żonę i dostrzegł na jej czole dziurę po kuli dużego kalibru. Z rany wylewała się gęsta czerwona krew, w której pływały resztki martwego mózgu. Z nozdrzy wypełzały glisty, niezdarnymi obślizgłymi ruchami chcąc otworzyć jej usta. Spostrzegł, że jej oczodoły są puste. Gdy otworzyła usta jej gałka oczna wypadła z jamy ustnej na podłogę. Dżeki, ich pies szybko podbiegł i zaczął oblizywać kąsek. Zamknął oczy nie chcąc patrzeć na ten apokaliptyczny obraz jego miłości. Był w szoku i czuł płynące po policzkach łzy. Poczuł dziwne swędzenie w okolicach łokcia prawej ręki. Zaczął się drapać i palcami wymacał ranę i wielki skrzepnięty strup. Spojrzał na swoją rękę i okazało się, że została oderwana w okolicach łokcia. Właśnie macał swoją nagą kość. Kątem oka zobaczył w swoim talerzu pływający w zupie ludzki paznokieć. Rozpoznał, że pochodził on z utraconej dłoni. Wstał od stołu i wybiegł z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Krzyczał tak długo, aż zdarł sobie wszystkie struny głosowe. Pośrodku tego lamentu usłyszał dzwonek do drzwi i bez spoglądania przez judasz, otworzył je by zobaczyć gościa. Naprzeciw niemu stał mężczyzna w płaszczu i kapeluszu rodem z filmów gangsterskich z lat siedemdziesiątych. Mężczyzna trzymał rękę skierowaną w stronę jego twarzy i trzymał w niej Uzi. Poczuł jak seria pocisków wdziera się przez oczy do mózgu by wypluć zawartość głowy na ścianę z tyłu. Upadł bez życia.
Otworzył oczy. Poczuł przyjemną woń świeżego porannego powietrza zmieszanego z zapachem perfum. Leżał w swoim łóżku, żona właśnie szykowała się by wyjść do pracy.
- Dagmara właśnie śniło mi się, że zastrzeliłem jakiegoś mężczyznę.
- Ach te koszmary, sprawdzę w pracy w senniku co to może oznaczać i ci wyślę smsa ok?
- W porządku. Kocham cię.
- Ja ciebie też – po czym ucałowała go namiętnie i wyszła do pracy.
Wziął głęboki oddech i włączył telewizor. Dokładnie ogolony spiker z porannych wiadomości właśnie czytał:
Dziś rano znaleziono zwłoki Tomasza W. wraz z żoną Anną. Oboje zostali zastrzeleni w swoim domu wczoraj w porze obiadowej przez nieznanego sprawcę. Policja sporządziła rysopis zabójcy.
O mało się nie zakrztusił poranną kawą, gdy z ekranu jego telewizora spoglądała na niego jego własna naszkicowana policyjnym ołówkiem twarz.
Samurai : Kiedyś mialem podobny sen do tego opisanego. A wlasciwie wykorzystalem j...
minawi : hmm, Grześ, nie przypuszczałabym, że takie opowiadanie stworzysz :...