Chociaż faceci nadskakujący na każdym kroku drażnią, do wojujących feministek mi daleko. Co więcej, ten swoisty feministyczny brak tolerancji dla męskich wygłupów czasem mnie śmieszy i zastanawia: po co to to?
Mam to szczęście, że otaczają mnie ludzie szanujący niezależność. Świadomie tworzę enklawę - moje małe państewko tolerancji.
Cóż, nikt jednak nie żyje w próżni, toteż od czasu do czasu z przykrością stwierdzam (mało to odkrywcze, zresztą), że niewiele się zmienia i od zarania dziejów żyjemy w państwie patriarchalnym (nie tylko z pkt. widzenia religioznawstwa).
Ostatnio (mało mnie atak śmiechu nie powalił): dzwonek do drzwi, nie zdążyłam, mama otwiera pierwsza. Zwyczajowa wymiana powitań.
Przedstawiciel handlowy: Chciałbym
rozmawiać z głową rodziny.
Muszka: Proszę, a o co chodzi?
PH.: Chciałbym rozmawiać z głową
rodziny.
M.: Proszę.
PH.: Czy może Pani poprosić
męża?
M. (z rozbrajającym uśmiechem):
Dziękuję. Do widzenia.
To może jednak te feministki do czegoś służą?