Fragment trochę wyjęty z kontekstu, ale skłonił mnie do zastanowienia nad pewną kwestią. Otóż jest dosyć oczywiste, że świat dzieli się na dwie części: tą, powiedzmy, "gównianą" - brzydką, złą, straszną i część, którą Kundera nazywa "kiczem" - czyli taką, która eliminuje wszystko co w ludzkiej egzystencji jest nie do przyjęcia. W związku z tym rysuje się jasny podział na dwie grupy ludzi: tych którzy uświadamiają sobie, że (rozumiane jako część rzeczywistości) "gówno" jest częścią tego świata (i w związku z tym przyznają, że Stworzenie jest dalekie od ideału) oraz tych, którzy na widok "gówna" zasłaniają oczy i uciekają z krzykiem, bo taki widok mógłby zburzyć im pięknie uporządkowany obraz świata. Dalej idąc istnieją dwa rodzaje szeroko pojętej sztuki, taka która świat akceptuje i afirmuje oraz taka, która pokazuje to co nie do zaakceptowania i wyraża niezgodę. Gdzieś w jakiejś dyskusji na forum, ktoś (nie ważne kto) pisze o czuciu w sobie mroku:). Otóż jako nie-gotka w kwestii "mroku" mogę powiedzieć tylko jedno: "wewnętrzny mrok:)" to nic innego jak świadomość tego, co w ludzkim życiu jest nie do przyjęcia, dostrzeganie tego od czego inni uciekają, bo boją się nocnych koszmarów. To nie jest poszukiwanie piękna tam gdzie jest brzydko, ale doświadczenie brzydoty jako integralnej części świata. To nie jest szukanie pozytywów w negatywnych emocjach. Ładna, nowoczesna nazwa "negatywne emocje", za którą kryje się po prostu psychiczne cierpienie. Nie ma nic pięknego, romantycznego i dobrego ani w cierpieniu psychicznym, ani fizycznym, nie uszlachetnia duszy i nie idzie się dzięki niemu do nieba. Człowiek rozpaczliwie próbuje patrzeć na świat w taki sposób, aby to co widzi było możliwe do zaakceptowania. Problem polega na tym, że cały czas zza zasłony pozytywnej rzeczywistości, którą tworzymy w swoich głowach, wygląda "gówno".