Zanim Paradise Lost wydali swój pierwszy album zabłysnęli kilkoma taśmami demo i zdarzyło im się też zagrać parę lokalnych koncertów. Szczególnie kaseta „Frozen Illusion” zrobiła wrażenie na słuchaczach i odbiła się echem w podziemnej metalowej prasie. Odwrotne od panujących w świecie trendów, wolne i posępne dźwięki, zyskały wielu amatorów. Wśród nich znalazła się Peaceville Records, która postanowiła postawić na tych tajemniczych młodzieńców.
Część utworów z debiutu pochodzi z demówek, a uzupełnione nowym materiałem dały niesamowicie mroczny i grobowy debiut. Wszystko jest tu przesiąknięte cmentarną atmosferą. Powolna muzyka surowo rozkłada się w dusznym klimacie. Gitary są ciężkie, a wokal unosi się nad nimi topornym growlingiem. Kompozycje są jednak ciekawie poukładane, a ten funeralny lament układa się w rozciągnięte linie melodyjne. „Lost Paradise” jest początkiem nie tylko drogi na szczyt jednego z najważniejszych zespołów metalowych, ale i całego muzycznego nurtu zwanego doom metalem i nie ma jeszcze tego poziomu żeby zachwycić kogoś, kto zetknął się z nim w późniejszym okresie, lecz jest tu sporo solidnej muzyki i pomimo ociężałej i ponurej konwencji, płyta nie jest monotonna i potrafi wciągnąć słuchacza w swój nostalgiczny świat.
Zaczyna się ambientowym intrem, z którego przebijają się paranoiczne śmiechy. Dalej następują po sobie właściwe utwory spięte czarną klamrą śmiertelnej nastrojowości, ale to nie jest tak, że wszystko ciągnie się ślamazarnie i nic się nie zmienia. Wręcz przeciwnie, Paradise Lost często rozpędza się do średnich temp, są też solówki, które nadają werwy całości i przez cały czas coś się dzieje. Najwolniejszym i najbardziej gniotącym kawałkiem jest „Rotting Misery”, z kolei na „Breeding Fear” pojawia się damski, anielski wokal Key Field, która wyśpiewuje wprawdzie tylko jedno zdanie, ale na tyle kontrastuje z ryczeniem Nicka, że ten motyw staje się jednym z bardziej zapamiętywanych na płycie. Następny „Lost Paradise” jest instrumentalnym i drugim najwolniejszym i takim bardzo klasycznie doomowym numerem. Na moim wydaniu Metal Mind Records postanowiono uszczęśliwić odbiorców jeszcze dwoma alternatywnymi wersjami „Rotting Misery” i „Breeding Fear” pochodzącymi z EPki „In Dub”. Choć te wersje są jeszcze czarniejsze i bardziej surowe, to nie uważam za dobry pomysł powtarzać na płycie po raz drugi te same kawałki.
Również teksty na „Lost Paradise” pełne są wewnętrznego bólu, rozpaczy i pesymizmu. Nieuchronna jest tylko śmierć, po której nie będzie boskiego miłosierdzia, a ci, którzy głoszą inaczej są szczególnie napiętnowani w „Our Saviour”, tak samo zresztą jak ci, którzy im wierzą. „Only the mindless will listen and obey.”
„Lost Paradise” nie jest debiutem, który rzucił świat na kolana, jednak czuć w tej płycie potencjał jaki miało tych pięciu niepokornych i torujących sobie własną ścieżkę, chłopaków z małej mieściny w północnej Anglii. Potencjał, który w bardzo krótkim czasie eksplodował stawiając ich na piedestale świata metalu, ale i dając rozgłos poza nim.
Tracklista:
1. Intro
2. Deadly Inner Sense
3. Paradise Lost
4. Our Saviour
5. Rotting Misery
6. Frozen Illusion
7. Breeding Fear
8. Lost Paradise
9. Internal Torment II
Wydawca: Peaceville Records (1990)
Ocena szkolna: 4