Choć rock ma się ciągle dobrze, to niestety coraz mniej płyt wzbudza ogólnoświatowe poruszenie. Sezonowe gwiazdy zastępują kolejne, a producenci głowią się, gdzie tu by jeszcze „coś” podrasować i w ostateczności spieprzyć. I tylko zysk się liczy, bo i wytwórnie przestały dbać o długofalową karierę artystów. Ale PJ Hearvey „jakoś” sobie radzi. Muzyką na „Let England Shake” to dzieło dojrzałej wokalistki. Słychać to dosłownie w każdym utworze. Album, którym może chlubić się po wsze czasy.
Słuchając tej płyty człowiek
niejako uczy się wierzyć w to, że nie wszystkie akapity w dziale
muzyka zostały już zapisane. Choć nie zawsze było mi po drodze z
Harvey, to muszę przyznać, że posiada ona wrodzony instynkt
samozachowawczy, który doprowadził do powstania absolutnie
urzekającej całości jaką jest „Let England Shake”. Niestety
nie dla każdego. Najnowsze dzieło PJ będzie ciałem obcym dla
tych, którzy dotąd nie przekonali się do twórczości
angielskiej artystki. Jeśli kogoś nużyła „White Chalk”, jej
ostatnia pełnowymiarowa płyta, tego albumu też raczej nie polubi.
Z drugiej strony nie idzie nie zauważyć zmian. Do łask wróciła
gitara (jest jej więcej, niż ostatnio, ale też bez przesady),
trochę denciaków i sporo samplowania. A na pierwszym planie
(rzecz jasna) cytra, która idealnie wpasowała się w folkowe
brzmienie całej płyty. Album ma swoje odpowiednie tempo, rytm, a
także dramaturgię. Polly w tekstach nie patyczkuje się i wylicza
wszystkie grzechy swojej ojczyzny - kraju uwikłanego w wojnę,
państwa, które nadużywa swojej władzy, trwoniąc pieniądze
na działania zbrojne.
Jeśli chodzi o stronę muzyczną: „Let England Shake” to zbiór piosenek, czasami nastrojowych, kiedy indziej bardziej żywiołowych. Jak wzbogacona trąbką wygrywająca hejnał w „The Glorious Land”, czy bardziej luzacka, ocierająca się o klimat reggae „Written On The Forehead”. Najwięcej przestrzeni pozostawiono jednak dla uczuć i emocji, tego co stanowi o prawdziwej szczerości muzyki, w czym PJ czuje się niczym ryba w wodzie. Co ja piszę – bliżej jej do syreny, która swym głosem zwodzi na manowce. Trochę pośpiewa, trochę ukołyszę, czasami ograniczy się tylko do nastrojowego szeptu. Przede wszystkim buduję niepowtarzalny klimat. Ciekawie pod względem harmonicznym prezentuje się "The Words That Maketh Murder", ożywione orkiestrowe brzmienie w tle. Niby linia melodyczna dość nietypowa dla tej wokalistki, ale zmiana akordów w podkładzie trochę zaskakuje.
Doprawdy bardzo trudno mi się do czegoś przyczepić – ta płyta wymyka się nieco analitycznej ocenie. To bardzo ważna muzyczna wypowiedź, której nie sposób jest zignorować. Album roku? Bardzo możliwe.
Krasnal_Adamu : Z całym szacunkiem dla PJH, uważam, że to wokal jest tu najsłabszym...