Po odejściu z Black Sabbath Ozzy postawił wszystko na jedną kartę i stworzył własną kapelę, której lideruje po dziś dzień. "Blizzard Of Ozz" jest debiutanckim albumem Ozzy'ego i początkiem prawdziwej, aczkolwiek bardzo krótkiej kariery jednego z najgenialniejszych muzyków - gitarzysty Randy'ego Rhoadsa.
W przeciwieństwie do Black Sabbath Ozzy postawił na granie soczystego hardrocka. Oprócz Ozzy'ego i Randy'ego na albumie zagrali basista Bob Daisley i perkusista Lee Kerslake.Płytę otwiera "I Don't Know" z motorycznym riffem, dosyć osowiałym wokalem Ozzy'ego i bardzo ciekawym przejściem w trakcie riffu. Już w tym kawałku Rhoads pokazuje przedsmak tego co będzie potem... Drugi z kolei "Crazy Train" to bo wiem magnym opus gitarowego grania - Ozzy zaprasza do pociągu... Rhoads serwuje na początek potężny zjazd kostką po strunach (najlepszy jaki w życiu słyszałem - aż ciary przechodzą!) i wchodzi z ciężkim motorycznym riffem przypominającym ruszający pociąg. Potem jest trochę szybciej, całkiem melodyjnie i solo... przepiękny, czyściutki hammering, zagrany z niesamowitym polotem i energią! To jeden lepszych utworów wszechczasów! "Goodbye To Romance" to utwór balladowy, w którym Ozzy wypadł całkiem przyzwoicie, a Randy uwodzicielsko "skrzeczy" na swoim Jacksonie przez co utwór brzmi bardzo emocjonalnie. "Dee" to niespełna minutowa miniaturka akustyczna, pokazujaca szeroki wachlarz Rhoadsa. "Suicide Solution" ma odrobinę wytłumione brzmienie, Ozzy śpiewa niczym nałogowiec, tym razem utwór ma sporo ciężkich riffów i przestrzenną, bardzo połamaną solówkę... "Mr. Crowley", Jesu Chryste, co się tutaj dzieje! Gotycki organowy wstęp, mocarny, dostojny riff Rhoadsa, a potem... czas 2:23 utworu i zaczyna się... najspanialsze solo jakie dane mi było do tej pory usłyszeć! Niby zwykłe mieszanie z wykostkowaniem, kończące się zejściem na pograniczu fałszu (jakby ma gryfu brakowało - charakterystyczne dla Rhoadsa), podciągnięciem i na koniec wajcha... do tej pory nikt nie zagrał tego z takim feelingiem, z takim wigorem i sercem - naprawdę porywająca partia... ale to nie koniec, Ozzy coś jęczy i kolejne solo... tym razem krótkie, delikatne, bardzo emocjonalne... znowu Ozzy i kolejne solo - czyściutki hammering, odrobina neoklasyki i fantastyczne wykostkowanie - wszystko zagrane na wielkim luzie i wielką nonszalancją... Ozzy nigdy potem nie nagrał tak fenomenalnego utworu... "No Bone Movies" ma fajny riff, ale utwór odrobinę komiczny, świetnie pasujący do popijawy. "Revelation (Mother Earth)" to kolejny balladowy numer, ale o wiele bardziej pesymistyczny, dosyć mroczny, posiadający bardzo ambitny tekst. Rhoads gra swoje, ale tym razem nie ma już tylu popisów. "Steal Away" to typowy rockowy numer z fajnymi riffami.
Nie wspomniałem o sekcji rytmicznej, która gra na tym albumie bardzo dobrze, ale "Blizzard Of Ozz" jest popisówką tylko jednego człowieka - Randy'ego Rhoads'a - człowieka oddanego swojej pasji (podobno nawet do kibla chodził z gitarą), prawdziwego przyjaciela Ozzy'ego i muzyka, który wypromował wspaniałe gitary marki Jackson. Kolejny album "Diary Of A Madman" nie odstawał poziomem od debiutu, a jako całość był może nawet lepszy. Szkoda, że świat zabrał tak genialnego muzyka, przed którym świat stał otworem...
R.I.P. Randy Rhoads (06.12.1956 - 19.03.1982)
Wydawca: Jet Records (1980)
Harlequin : Kilka filmików z Randy Rhoadsem: http://pl.youtube.com/watch?v=ZZ...
KostucH : Taaa...Ozzy ty jeden z najleprzych metalowaych frontamanów jakich tylko ta...
zet : Nooo, ale na No Rest For The Wicked nie wywalili wszystkich partii basu i bęb...