Odejście Davida Vincenta z Morbid Angel było szokiem dla fanów i stratą, z którą ciężko było się pogodzić. Doskonale naoliwiona death metalowa maszyna była ikoną gatunku i choć w jej szeregach pojawiał się czwarty zawodnik, to ciężko było sobie wyobrazić, żeby mogła się obyć bez kogoś z żelaznego tria: Azagthoth, Sandoval, Vincent. Potężny głos tego ostatniego był przecież symbolem Morbid Angel i jednym z jego najbardziej charakterystycznych elementów. Kim jest ten Steve Tucker, zastanawiali się wszyscy, nie wierząc zupełnie, że jest w stanie w jakikolwiek sposób konkurować z wielkim Davem. W tym całym zamieszaniu niewiele mówiło się o tym, że po jednym, rewelacyjnym, albumie z zespołem pożegnał się także Eric Rutan, który po takiej zaprawie poświęcił się tworzeniu własnych kapel: Alas i przede wszystkim Hate Eternal.
Tak więc dwa lata po ostatnim albumie koncertowym, nagranym jeszcze w starym składzie, Morbid Angel powrócił, jako trio, z albumem „Formulas Fatal To The Flesh”. I jak? No kurwa bosko! A jakże mogłoby być inaczej skoro za sterami stoi Trey Azagthoth ze swoją chorobliwą jazdą, a za plecami ma siejącego spustoszenie Sandovala. Dzicz, piekło i szaleństwo. Tak w trzech słowach mógłbym określić tą płytę. Na pewno jest inna niż wszystko co do tej pory zaprezentował Morbid Angel, ale to akurat w tym zespole tradycja. Muzyka jest brudniejsza, bardziej chropowata i niesamowicie ciężka. Te dźwięki po prostu miażdżą, gniotą i walą po pysku ogromną dawką piekielnego ognia. Okładka może nie jest jakaś zbytnio fajna, ale sam jej zamysł idealnie oddaje to co znajdziemy w środku.
Te całe gamy, następujących po sobie, nieokiełznanych solówek to jest mistrzostwo świata w starym dobrym stylu. Tornada i blasty jakie serwuje Sandoval również. A jak w tym wszystkim odnalazł się Tucker? Moim zdaniem wyśmienicie. Jego wokal jest wściekły, diabelski i komponuje się idealnie. Przyznam, że płyta nie jest tak przebojowa jak poprzednie, ale znajdzie się parę perełek jak chociażby „Nothing Is Not” albo „Covenant Of Death”. Gwoździem programu moim zdaniem jest jednak: „Invocation Of The Continual One”. Jak jest zaznaczone w okładce jest to stary kawałek z 1984 roku, a wokale wykonuje tu Azagthoth. Kurwa jaka to jest moc! Numer jest strasznie długi są walcowate zwolnienia, nawet uspokojenia, ale jest też ostro z hitem: „Calling on leviathan open the gate”. Takich totalnych momentów wokalnych, jak również gitarowych, jest tu więcej. Po prostu klasyk.
„Formulas Fatal To The Flesh” to płyta przepełniona kultem starożytnych bóstw i mnóstwem zaklęć. Te urywane nawoływania przewijają się co chwilę tworząc krajobraz grozy i tajemniczości. Poza tym Morbid Angel wciąż eksperymentuje szukając muzycznej ekstremy nie tylko w death metalu. Jest tu aż pięć obrazów instrumentalnych wypełnionych dzwonkami, bulgotaniem, odgłosami, gitarami akustycznymi i innymi sposobami aby ukazać foniczną stronę piekielnych czeluści. Przedostatni „Hymnos Rituales De Guerra” to z kolei nieziemska solówka na perkusji, która naprawdę może przyprawić o wstrząśnienie mózgu.
Jak już wspomniałem, nie jest to tak przejrzysta kompozycyjnie płyta jak poprzednie. Zespół poszedł bardziej w stronę srogiego chaosu, przeraźliwych, ryczących hymnów. Czy to jest wada? Jak dla mnie nie, ponieważ sprawdziło się to doskonale, ukazując nowe, jeszcze straszniejsze oblicze bogów muzyki śmierci. Morbid Angel odnalazł się w nowej sytuacji i udowodnił, że wciąż jest wielki.
Tracklista:
01. Heaving Earth
02. Prayed Of Hatred
03. Bil Ur Sag
04. Nothing Is Not
05. Chambers Of Dis
06. Disturbance In The Great Slumber
07. Umulamahri
08. Hellspawn: The Rebirth
09. Covenant Of Death
10. Hymn To A Gas Giant
11. Invocation Of The Continual One
12. Ascent Through The Spheres
13. Hymnos Rituales De Guerra
14. Trooper
Wydawca: Earache Records (1998)
Ocena szkolna: 5+
Harlequin : Zanm, ale nigdy nie byłem jej zagorzałym fanem, zawsze wolałem dwój...
leprosy : Ta płyta to pierdolone 12/10! Z perspektywy czasu uważam, że to najlep...
Harlequin : Ano, rzadko tutaj zaglądam, ale czasem sie zdarza :)