Choćby nie wiem jak dużo gadać o tym, że Immolation nie zdobyło należnej im popularności, to każdy wytrawny fan death metal wie, że swego czasu Nowojorczycy dostarczali albumy pierwszej jakości. No właśnie - swego czasu. Gdzieś od wydania "Unholy Cult" rozwój muzyczny grupy stanął w miejscu i kwartet porusza się na bezpiecznym gruncie nie próbując tworzyć czegoś odkrywczego - tak był w przypadku tendencyjnego "Harnessing Ruin" i wybitnie minimalistycznego "Shadowns In The Light" Najnowsze propozycja - "Majesty And Decay" miała w opinii muzyków być porcją najbrutalniejszych kawałków w karierze. Na zapowiedziach się jednak skończyło.
Nie będę ukrywał, że "Majesty And Decay" bardzo szybko mnie oczarowała. Choć pierwsze dwa odsłuchy wywołały bardzo mieszane uczucia, to każdy kolejny odsłuch utwierdzał mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z wyjątkowym albumem deathmetalowym. Przede wszystkim produkcja została okraszona wyśmienitym, mięsistym brzmieniem, gdzie każdy dźwięk gdzieś jest krystalicznie czysty - to swoiste novum dla Immolation, gdyż do tej pory formacja czarowała właśnie brudnym brzmieniem. Oczarował mnie też Ross Dolan, który zarejestrował chyba najlepsze partie wokalne w karierze - jego growl jest niski, głęboki i przenikliwy jak nigdy wcześniej. Utwory tez mnie urzekły swoją skocznością i potężnym brzmieniem - takie szlagiery jak "In Human Form", "A Glorious Epoch" czy "A Rapture Of Ghost" naszpikowane są motywami, od których chce się machać główką.
I wszystko było ładnie i pięknie przez kilka odsłuchów, dopóki nie stwierdziłem, że ten album jest przewidywalny do bólu, oklepany jeśli chodzi o schemat utworów i na dobrą sprawę jest niczym innym jak kontynuacją obranej wcześniej ścieżki. Utwory są relatywnie proste i przejrzyste w konstrukcji - większość z nich oparta jest na niewielkiej ilości motywów, przez co płyta jest łatwiej przyswajalna, a tym samym pozbawiona głębi jaką miały "Close To A World Below" czy "Here In After". Nie pomagają tu nawet zgrabne gitarowe pasaże, przypominające dużo brzydsze wcielenie tych z "Symbolic" wiadomo kogo.
Immolation dostarczyło album bardzo wtórny, choć nie będę ukrywał, że odpowiada mi on bardziej od dwóch poprzednich wydawnictw. Niemniej jednak "Majesty And Decay" szybko się nudzi. Ten album bardziej jawi się jako chłodna muzyczna kalkulacja niż death metal grany z pasją. W ubiegłym roku niby Nile wydało mało odkrywczy album "Those Whom The Gods Detest", a mimo to, byli w stanie wykrzesać z niego mnóstwo spontaniczności. Tutaj tego zabrakło. Fani otrzymali poprawny album w typowej dla zespołu konwencji, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - Immolation od kilku lat drepcze w miejscu.
Tracklista:
1. Intro
2. The Purge
3. A Token of Malice
4. Majesty and Decay
5. Divine Code
6. In Human Form
7. A Glorious Epoch
8. Intro
9. A Thunderous Consequence
10. The Rapture of Ghosts
11. Power and Shame
12. The Comfort of Cowards
Wydawca: Nuclear Blast (2010)
Ignor : Przesłuchałem kilka razy i jeśli za punkt odniesienia przyjąć ostatni...
leprosy : Nie lubię Immolation ,denerwuje mnie ich muzyka ,wokalista i logo nie mówią...
luter : Dobrze prawisz i ważną stawiasz konkluzję: że Nile i Immolation tyle, c...