Poznań żyje ze studentów. To oni stanowią świeżą krew wpompowywaną w krwiobieg miasta – nadają tempo. Wszędzie ich pełno, w środkach komunikacji miejskiej, na ulicach, w pubach. Zjeżdżają z całego kraju, by studiować, pracować i bawić się w stolicy Wielkopolski.
W poniedziałek zmęczona wracałam po treningu tramwajem do centrum. W pewnej chwili w tłumie pasażerów zapanowało poruszenie. Słuchawki na uszach, więc na myśl o kontroli biletowej sięgnęłam do kieszeni po sieciówkę (odruch wyrobiony lepiej niż u psów Pawłowa ;P). Ale przez liczne grupki studentów, zamiast kontrolerów, z niezwykłym pośpiechem, podbiegając gdzie to możliwe, w stronę końca wagonu przeciskała się niepozorna dziewczyna. Gdzieś z tłumku rozległy się okrzyki „zatrzymać ją”, „nie ma biletu”. Kanarzy jednak nijak nie mogli się przedrzeć przez zastępujących im drogę młodych mężczyzn. Gdy im się udało, tramwaj dojeżdżał już do przystanku. Jeden z kontrolerów bohatersko własną piersią zatarasował wyjście a drugi dalejże legitymować kobietkę. A ona? Uosobienie niewinności: „Ale panowie, o co chodzi?”, „Bilet? Mam oczywiście.”. Po czym z rozbrajającym uśmiechem wyciągnęła z portfela sieciówkę.
W życiu nie widziałam takiego wyrazu rozczarowania na twarzy kanara, jeszcze przed chwilą tak dumnego z „udanej obławy”. Rozgoryczony sprawdził komkartę i mruknął tylko „proszę nie denerwować kontrolera” (kiedyś w poznańskim starym zoo na jednej z klatek w małpiarni wisiała tabliczka „proszę nie drażnić goryla, rzuca jedzeniem” tak mi się jakoś skojarzyło ;P ). Cały tramwaj miał ubaw, a najgłośniej śmiali się studenci, wykrzykując „łapaj, trzymaj gapowiczkę!” jak się okazało, znajomi niedoszłej przestępczyni.
Ten żakowski wygłup zdecydowanie poprawił mi humor tego beznadziejnego popołudnia.
A na marginesie: strasznie im
zazdroszczę tego „bycia” studentem. ;)