W weekend na sześciogodzinnym maratonie kinowym siedziałam, to w słuchawkach, to z szalem przy uszach, w charakterze stoperów. Tak. To mogło dziwnie wyglądać, ale po prostu nie chciałam wyjść stamtąd ogłuszona. Było za głośno. Niestety w kinach sieci, której nazwę łaskawie pominę milczeniem, problemy z poziomem dźwięku i jego jakością to standard. Cóż, jeśli ktoś nie korzysta z THX'a, którego rygor obejmuje np.: wymiary sal, właściwości akustyczne pomieszczeń, rodzaj i umiejscowienie systemów odsłuchowych i projekcyjnych, to klienci głuchną i znów trzeba podgłaśniać.
Ale z dźwiękiem w miejscach publicznych to w ogóle dziwna historia jest. Siedzę w knajpie a tu blat stolika, ni stąd, ni zowąd, blat stolika zaczyna drżeć od basów, bo się barmanowi muzyczka spodobała i podkręcił „volume”. No żesz...! Sorry, ale to moje uszy i cudzym hałasom nic do nich! Wystarczy, że reklamy telewizyjne powodują zawał swoją głośnością. Rzecznik konsumentów miał swego czasu coś z tym zrobić ale sprawa przycichła, a moja prywatność wciąż jest notorycznie naruszana, nawet w domu.
Jeśli reklama dźwiękowa i zapachowa wejdzie do powszechnego użytku, to na ulicach słuchawki będą jeszcze popularniejsze, ale już jako zatyczki a wynalazca dyskretnych stoperów do nosa zbije fortunę.
Chyba zgłoszę patent... ;)