Sierpień 1971 roku przynosi kolejną porcję dudniących i złowieszczo brzmiących dźwięków wykonywanych przez muzyków Black Sabbath. Trzeci z kolei studyjny album, "Master Of Reality" został zarejestrowany w Olympic Studios w Londynie i biorąc pod uwagę fakt, że muzycy postawili sami sobie wysoko poprzeczkę poprzednim "Paranoidem", to "Master Of Reality" jest jego naprawdę dumnym następcą. Longplay ten jest konsekwentnym powrotem do charakterystycznego dla Sabbathów brutalnego minimalizmu oraz świadectwem mistrzostwa Iommi'ego jako gitarzysty rockowego.
Pierwsze dźwięki jakie docierają do nas po włączeniu tego albumu to kaszel Tony'ego sprowokowany marihuanowym skrętem. Do tego utworu pasuje on idealnie, gdyż Sabbath byli święcie przekonani, że ich powinnością wobec ludzi jest głosić dobrą nowinę o cudownym działaniu trawki. W ten rozkoszny kaszelek wdziera się nagle potężny gitarowy riff prowadząc dalej do melodyjnego refrenu, w którym Ozzy wyśpiewuje niczym w pieśni miłosnej uwielbienie do tej aromatycznej rośliny.Następnie przychodzi kolej na "After Forever", numer, w którym Gezzer w swym tekście chce oderwać się od panującej wokół zespołu szatańskiej mgły. Jest to oda do chrześcijaństwa, która miała położyć kres kojarzeniu Black Sabbath z siłami nieczystymi. Jednak nie na wiele się ona zdała. Utwór jest raczej wesoły i skoczny, panuje tu porażające tempo, a Iommi jedym riffem goni drugi.
Kawałek "Embryo" to piękne instrumentalne dzieło. Jest bardzo melodyjny i ma niecodziennie, jak na Sabbath, delikanty klimat. Słucha się go bardzo przyjemnie, szkoda jednak że jest tak króciutki.
Po nim słychać narastające niczym tętent koni dźwięki gitary, które wybuchają niepowtarzalnym riffem wprowadzając nas tym samym do kawałka "Children Of The Grave". Mimo makabrycznie brzmiącego tytułu z nagrania bije lonnonowski optymizm, a cały kawałek wypowiada wojnę złu. Rozpędza się by w kulminacyjnym punkcie Iommi pokazał co potrafi zrobić gitarą i energicznie zakończyć... jednak nie całkiem, słychać później jeszcze jakby odbijany przez echo szept powtarzający coraz ciszej tytuł, co wywołuje bardzo ciekawe wrażenie, a zarazem wprowadza do kolejnego instrumentalnego dzieła, jakim jest "Orchid". W swej budowie nieco bardziej skomplikawany niż Embryo, gdzie Iommi znów pokazuje na co go stać kiedy trzyma gitarę.
Po nim następuje raczej spokojny "Lord Of This World". Jeden z tych zabójczo wolnych, efektownych kawałków, które przechodząc z jednego nastroju w drugi, sypie mistrzowskimi popisami gitarzysty i wybuchami spontanicznej improwizacji.
Melancholijny, hipnotyczny i rozpaczliwy "Solitude" z pulsującym w tle basem Butlera opowiada o utraconej miłości i pustce jaka po niej pozostała. O poczuciu wszechogarniającej samotności po odejściu obiektu westchnień, "Rozmyślanie i płacz to wszystko co mam/Wspomnienia które mam przypominają mi Ciebie". Utwór kończy się delikatnym pobrzmiewaniem cichnących powoli dzwoneczków, które przeszywa mocne uderzenie riffu z kolejnego ostatniego już na tym longplayu "Into The Void". Ponownie dystansując się od wynaturzonych, makabrycznych i okultystycznych obsesji, które przyniosły im złą sławę, Sabbathci potępiają tu wojny, fanatyzm, praktyki prania mózgów, ludzką niegodziwość i zanieczyszczenie środowiska naturalnego. Proponują by udać się na statek kosmiczny i uciec do miejsca, "w którym zawsze będzie panować miłość".
Oceniając ten krążek parę lat temu Ozzy stwierdził: "Moim zdaniem "Master Of Reality" to był naprawdę wspaniały album. Nikt wtedy nie miał odwagi robić tego, co my robiliśmy, a nam na dodatek uchodziło to na sucho. Byliśmy zaprzeczeniem wszelkich praw rządzących komercją, no i zaakceptowali nas." Kiedyś Ozzy wygłosił pamiętną tezę, że wczesne utwory Black Sabbath "brzmią tak, jakby pokrywało je błoto z kolumbijskiego wulkanu". Mimo to dźwięki te zarówno wtedy jak i obecnie sprzedają się w dużym stopniu po obu stronach Atlantyku, więc najwyraźniej to błoto nikomu nie przeszkadza.
Wydawca: Warner Music (1971)
zet : Heh, zawsze żałowałem, że nie urodziłem się 30 lat temu. Jedn...