"Headless Cross" był bardzo kontrowersyjnym krążkiem, który dość mocno odbiegał stylem od tego do czego Black Sabbath przyzwyczaił fanów, ale każdy miał świadomość tego, że był to bardzo dobry i równy krążek. Trzeba było jednak wziąć poprawkę na to, w którym kierunku podąży muzyka - czy będzie powrotem do korzeni, czy też jeszcze bardziej chwytliwa i przebojowa.
Rezultat końcowy chyba zaskoczył wszystkich, gdyż "Tyr" to album bardzo ... wolny i patetyczny. No właśnie - patos kipi z każdej nuty tego albumu - od otwierającego płytę "Anno Mundi" aż po wieńczącego go "Heaven In Black". Prominentną rolę stanowi na tym krążku wokal Martina, brzmiący mocno i potężnie, doskonale pasujący to takiej stylistyki. Zespół nie zrezygnował z przebojowych melodii czego dowodem mogą być choćby wspomniany "Heaven In Black", "Valhalla" czy "Lawmaker". Muzycznie formacja starała się nawiązać do swoich "lat świetności" - tu i ówdzie rozbrzmiewają wolne, ciężkie riffy (np. "The Sabbath Stones"), ale nie są one w stanie przyćmić cech charakterystycznych tego albumu.Pomimo jednak pewnej odmiany "Tyr" nie jest albumem tak dobrym jak "Headless Cross". Brakuje tutaj energii, czegoś porywającego - zespół w obranym tutaj wcieleniu wypada poprawnie, ale niekoniecznie przekonywująco. Zarówno od strony technicznej jak i kompozycyjnej nie ma powodów do narzekań, płyta prezentuje równy poziom, jest spójna jako całość, ale brakuje zespołowi powiewu świeżości, który z "dziadziów rocka" wykrzesał by jeszcze odrobinę wigoru - a tak jest zaledwie poprawnie.
Wydawca: IRS Records (1990)