„Blood On Ice” była płytą kończącą pewien rozdział w historii Bathory. Po ośmiu latach i sześciu wspólnych albumach, zespół opuścili Kothaar i Vvornth, a sam Quorthon przez długi czas zachowywał milczenie. Powrócił po pięciu latach z samodzielnie nagranym „Destroyer Of Worlds”, który wzbudził spore kontrowersje. W swoim długim czasie trwania płyta zawiera bowiem nietypowe dla Bathory muzyczne rejony.
Początek jednak niczego takiego nie zapowiada. Pierwsze trzy numery to bardzo uduchowiona i atmosferyczna muzyka. „Lake Of Fire” ujmuje plastycznością obrazu i melancholijną nostalgią, trochę ostrzejszy jest „Destroyer Of Worlds”, ale prawdziwą perełką jest „Ode”. Smutna autobiograficzna opowieść o samotnym, umierającym człowieku. O jego sile charakteru i braku przywiązania do żadnej z obowiązujących religii. Droga tego wędrowca jest mu nieznana i nie łudzi się żadnymi wyświechtanymi przesądami: „Nobody died for my sins, no faith tied to my name, the path I choose to walk is mine…” Jest to piękna i ujmująca pieśń, zwłaszcza gdy się jej słucha teraz, kiedy Quorthon odszedł już ku swemu przeznaczeniu.
Jeszcze jednym utworem w tym dostojnym i snującym się melodyjnie klimacie jest „Pestilence” o zarazie zabijającej wszystkich jednej nocy. Począwszy od poprzedzającego go „Bleeding” obraz płyty zaczyna jednak się zmieniać. Jest to bowiem uderzający krzykiem, perkusyjnym łomotem i bardziej punkową tonacją kawałek. Dalej następuje część samolotowa. „109” i „Death From Above” traktują o podniebnych walkach i niszczonym dywanowymi nalotami mieście. Maszyny startują, ryczą silniki, a muzyka robi się bardziej zwarta i mocniejsza. Melodia ustępuje sile rażenia, ale wraca w bardzo rockowym, motocyklowym „Krom”, gdzie ryk silnika już na starcie dodaje adrenaliny.
Dziwnym numerem jest „Liberty & Justice”, gdzie jest wyeksponowana niechlujna część wokalna. Znów zahaczamy o punkowy brud, tak samo zresztą jak w „Kill, Kill, Kill”, w którym są do tego ciężkie death metalowe pasaże. Największym zaskoczeniem jest jednak „Sudden Death”. Oto jesteśmy na meczu hokeja. Słychać publiczność, trąbki z trybun i jest nawet gwizdek sędziego kończący pierwszą tercję. Utwór podzielony jest bowiem normalnie na trzy tercje i dogrywkę, a na lodzie wciąż wre zabójcza walka w rytm skaczącego rock and rolla.
Na koniec jeszcze, rozbudowana i zróżnicowana stylistycznie, kryminalna intryga z Hollywood w postaci „White Bones” oraz spinający album wikingowskim natchnieniem „Day Of Wrath” i mamy obraz konsternacji w jaką Quorthon wprawił swoich fanów. Częściowo sięgnął do korzeni, a częściowo odjechał i to w różnych kierunkach. Jak zwykle w takich sytuacjach podniosło się głośne grono niezadowolonych. Ja doceniam „Destroyer Of Worlds” i podoba mi się ta płyta. Mimo, że trwa sześćdziesiąt pięć minut to nie nuży, bo jest ciekawa i dużo na niej się dzieje. Utwory są bardzo obrazowe, można wręcz powiedzieć, że widowiskowe, a nad wszystkim unosi się specyficzny i niepowtarzalny duch Bathory, którego nie da się w żadnym momencie wydzielić, odseparować, pominąć czy nie zauważyć. Coś takiego ma w sobie ta muzyka, że przyciąga niczym pole magnetyczne i trzyma w uścisku od samego początku do ostatnich chwil.
Tracklista:
01. Lake Of Fire
02. Destroyer Of Worlds
03. Ode
04. Bleeding
05. Pestilence
06. 109
07. Death From Above
08. Krom
09. Liberty & Justice
10. Kill Kill Kill
11. Sudden Death
12. White Bones
13. Day Of Wrath
Wydawca: Black Mark Production (2001)
Ocena szkolna: 4+