Czasem w życiu o wszystkim decyduje przypadek. Można na przykład spotkać się z kolegą, z którym miało się kiedyś sławny zespół i z którym nagrało się jedenaście płyt, żeby sobie trochę pograć dla zabawy. Można też poczuć trochę niedosyt, że jednak sama muzyka bez wokalu to nie jest do końca to. Ktoś może przez przypadek podpowiedzieć, że zna takiego gościa, który mógłby przyjść i trochę pośpiewać. Całkiem przypadkowo może się okazać, że ten gość jest jakby stworzony do tego właśnie grania i znakomicie się nadaje. Przypadkowi oczywiście trzeba trochę pomóc, stworzyć nowe piosenki, zebrać pozostałych członków zespołu i w ten sposób, całkiem przypadkowo, powrócić na scenę po czternastu latach z wielkim hukiem i wspaniałym albumem.
Krótką historię reaktywacji zespołu i powstania tej płyty przedstawia Wolf Hoffmann we wstępie zamieszczonym na początku wkładki. Dowiadujemy się z niego też, w jakże innych warunkach przyszło im pracować teraz i w zamierzchłych czasach. Kiedyś spotykali się po szkole, czy po robocie i grali w garażu pięć razy w tygodniu. Dziś dzielą ich tysiące kilometrów i porozumiewają się za pomocą internetu. Myślę, że każdy kto oczekiwał z niecierpliwością nowego Accept się nie zawiódł, a każdy kto obawiał się powrotu zespołu z nowym wokalistą mógł odetchnąć z ulgą. "Blood Of The Nations" to bardzo dobra, długa i intensywna płyta. Ciężka i nowoczesna. Mark Tornillo śpiewa fantastycznie, a jego zdarty głos faktycznie wspaniale się dopasował do tej muzyki. Szczególnie zabójczy jest początek. Dwa pierwsze: "Beat The Bastards" i "Teutonic Terror", a także czwarty, tytułowy "Blood Of the Nations" to są niesamowite heavymetalowe hiciory i ich fragmenty zostają w głowie na długo tak, że człowiek idzie sobie po ulicy i śpiewa: „Beat the Bastards Down” albo: „Together we fight...(For the blood of the nations).”
Nie znaczy to, że w dalszej części płyty nie ma zajebistych kawałków. Nie chcę wymieniać tytułów bo zaraz musiałbym wymieniać prawie wszystkie, ale mnie te trzy przytoczone najbardziej powalają. Jest na tym albumie trochę zwolnień. Muzyka nie pędzi cały czas w szaleńczym tempie. Niektóre utwory zaczynają się trochę wolniej, żeby później przyspieszyć, inne są wolniejsze w całości. Szczególnie dotyczy to siódmego "Kill The Pain", który właściwie jest taką prawie balladą, a Mark śpiewa czyściej i bardziej uczuciowo. Nie chcę powiedzieć, że to jest zła muzyka. W dalszej części się rozkręca, jest fajna solówka ale ja tam zawsze jestem jakoś negatywnie nastawiony do takich delikatniejszych fragmentów. Trochę mi to nie pasuje do ostrej, gitarowej całości ale może ktoś lubi taką chwilę oddechu i ceni sobie ten kawałek.
Ja na pewno nie będę narzekał bo to co otrzymałem całkowicie spełnia moje oczekiwania. Te 67 minut chłonę w całości i aż się chce puścić od początku, żeby znowu wykrzyczeć: „Beat the Bastards Down”!
Tracklista:
01. Beat the Bastards
02. Teutonic Terror
03. The Abyss
04. Blood of the Nations
05. Shades of Death
06. Locked and Loaded
07. Kill the Pain
08. Rolling Thunder
09. Pandemic
10. New World Comin'
11. No Shelter
12. Bucket Full of Hate
Wydawca: Nuclear Blast (2010) Ocena szkolna: 5
Harlequin : Tym razem spodziewam się "tylko" solidnej płyty, czegoś na poziomie pł...
Sumo666 : Fakt płytka naprawdę powala :) Ciekaw jestem czy i jak długo utrzymają...
Harlequin : Zajebisty album i nadal tak uważam :) nie zdezaktualizował się :)) wciąż...