chciałabym zwolnić...siłę nabrać by oddychać, siłę, by nabrać w płucaświeżego powietrza i uśmiechnąć siępo prostu
skąd się wzięła ta marność?marność dnia każdego, słowa, gestu?ten nieistotny dla świata chaos zbity z dwóch desekdźwigam na plecach
i na drodze trwogi towarzyszką mą Samotnośćupadam, nie wstaję, wstaję, upadamrozglądam się za czyimś wzrokiem, dłonią pomocnąSamotność jest ze mną, lecz ucieka wzrokiem
ulepione marzenia wykręcają wam szyjegłowy w przeciwną stronę, cholerni utopiścitak podła duszo, żyjesz póki marzyszlecz w końcu zgubisz się między rzeczywistością a jawą
ludzie w maskach cuchną obojętnościąmarionetki zeszmacone przez fantasmagorie mogę pociągać za ich sznury, obelżywie patrząci tak mnie nie widzą, i tak mnie nie znają
pisząc te słowa pół życia już mi minęłoa jednak ułamek sekundy względem wiecznościten nastrój zmywa sens z wszystkiegobarwi absurdalną szarością
tak wiele ludzi, a tak mało człowieka*czasowy nihilizm egzystencjalny?chyba już całkiem zwariowałamto przez zbyt empatyczny stosunek do pustych ludzi