Zmyśliłam swój czas, w którym pogubiłam się szukając nowego dna....
zagubiłam się we własnym szaleństwie, nowych problemów dorobiłam się na skinienie własnego palca. Pomiędzy słowem a słowem ginie ciszy ogień...
Wiem... kolejny zbiór bzdur, bowiem nie wiem zupełnie jak napisać to co naprawdę mnie boli... dotyka, rani... nie wiem jak napisać wszystko co mnie ostatnio niemalże zabiło.
Dnia 02,05,2009 wieczorem pojawiłam się- co niebywale żadko się zdarza na owianej złą sławą dyskotece zwanej Protektor... Mój kumpel- Andrzej- łaskaw był robić mi za chlerny ogon, wlókł się za mną wszędzie, ale w końcu udało mi się jakoś go pozbyć i siedziałam w boksie koło baru na dole i grałam w jakąś imbecylną grę na telefonie. Po pół godzienie postatnnowiłam iśc na salę hip-hop. Chyba jedyną którą tam toleruję. Po drodz oczywiście odzyskałam na chwilę ogonek w postaci Andrzeja... ale gdy kumpel z mojej klasy mnie chwycił za ramię ten się wspaniałomyślnie zmył. Od początku imprezy miałam raczej makabryczny humor bowiem dwa dni wcześniej chyba na własną zgubę powiedziałam Bartkowi (kumplowi z klasy) że mi się podoba. Na szczęście nie powiedziałam jak długo. Właściwie to do września tamteego roku nie zwracałam uwagi na takich jak on- rególarnych imprezowiczów... nie ja- wiecznie wkurzona na świat przedstawicielka subkultury mroku... A ostanio? Zachowuje się ja rozkpryszona dupa z imprezy! Kurwa przecież nie jestem taka... Zawiodlam się na samej sobie mówiąc mu o tym że wpadł mi w oko. Powinnam była trzymać język za zębami.. Bo nie wykluczam że nasze relacje z pozytywnych mogą się drastycznie zmienić.
I co ja kur.a zrobiłam?