Tymczasem ostatnio doświadczyłam czegoś, co można by nazwać „obroną swojej osoby poprzez zasłonięcie się zasadą” (zabrzmiało jak instrukcja z treningu szermierki ;) ). Taki asertywny pancerzyk: „nie, bo taką mam zasadę”.
Konik stanął jak wryty, bo chyba pierwszy raz spotkał się z tak jasnym i konkretnym wyrażeniem czyjejś postawy. Słowo klucz „zasada” podziałało… przez zaskoczenie.
(Drugi raz tak łatwo się nie dam. ;P Osobną kwestią pozostaje „zasadność użytej zasady” ale w to nie będę wnikać, bo zaczynam „filozować” a to niezdrowe na trzeźwo i za dnia ;)).
Obrona taka ma jednak jeden zasadniczy mankament: by była skuteczna obie strony muszą respektować… „zasady gry” (no to zaplątałam ;))
Stwierdzam, że strasznie „mętny” ten wpis, ale póki co Konik płynie na fali słodkiego bezsensu i rozkosznie beznadziejnej sytuacji. A, że funkcjonuje według naiwnego „żyj sobie i daj żyć innym” lub jak to kiedyś ujął Sztaudynger „nie narzucaj światu swojego formatu” wygląda na to, że czas jakiś jeszcze tak pozostanie.