W lutniach dudniły duchy sennej pory.
Wodospad chorej nocy tryskał czarną mgłą.
Zapłonął księżyc w świetle mrocznych zniczy,
a z nieba padał deszcz oblepiony gwiezdną krwią.
W błyskach czarno-złotych sarkofagów
upadł na nich szkielet martwych dusz,
a w otchłani płonącego mroku
objęły mnie palce roztrzaskanych zórz.
Przede mną śmierć w nagiej postawie stanęła.
Jej ciało z bólów otchłani zrodzone...
Dla mnie swoją tajemniczość roztworzyła,
prosząc, bym jej usta ucałował pokaleczone.
Odeszliśmy do ogrodów gdzie kurhany mych marzeń.
Tam oddała mi śmiertelności ciało...
Z jej duszy chłonąłem hymny diabelskich krain
i w jej ramionach mą duszę ogniami rozpalano.
Ostatnim szeptem krwią swą podpaliłem wszechświat.
Niech ciemność niewidoma zapłacze mrokami! -
wtulając się w piersi uśpionej śmierci,
umierałem przysypany gwiezdnymi pyłami...
14.07.2004.
Dla Konrada Zawadzkiego.