Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

Tu i teraz

Tu i teraz

Lato. Prowadzę nagrzany samochód z zacięciem kierowcy rajdowego. Byle szybciej do domu, gdzie można będzie zaszyć się samotnie w gabinecie, z dala od rodziny, która skutecznie zatruła i zohydziła wakacyjny wyjazd. Obok mnie w fotel wtula się nadąsana i obrażona na cały świat małżonka. Po dzisiejszej awanturze nie mam co liczyć na namiętną noc. Na szczęście dzieciaki z tyłu trochę przycichły. Zmęczyła je ośmiogodzinna jazda. Chwała niech będzie Panu za tę chwilę wytchnienia od wizgu i wrzasku.

Wciskam do oporu pedał gazu. Samochód płynnie wypryskuje do przodu. Upajam się szybką jazdą i powoli opada ze mnie zdenerwowanie. Spoglądam kątem oka na żonę, żeby sprawdzić czy jeszcze się gniewa. Zawsze bezbłędnie odczytuję uczucia na jej twarzy. Po sześciu latach małżeństwa to chyba normalne.

Anna nie patrzy na mnie. Wpatruje się jak zahipnotyzowana w jakiś odległy punkt na zakręcie. Podążam wzrokiem za jej spojrzeniem i łowię kontem oka czarny cień rozlewający się w poprzek szosy. Kamień? Zwierzę? Człowiek? Nie widzę wyraźnie, ale na wszelki wypadek zaczynam hamowanie. Samochód zwalnia, ale wciąż toczy się zbyt szybko. Czuję jak paznokcie siedzącej żony zaciskają się z mocą imadeł na moim ramieniu, a do uszu sączy się histeryczny wrzask: Za-trzy-maj-sa-mo-chód! Za-chwi-lę-się-roz-bi-je-my! Na-mi-łosć-bos-ką, ha-muj!

Wbijam obcas w hamulec i – niespodzianka – pedał hamowania nie działa. Czuję się jak bohater amerykańskiego filmu, jak Jason Statham w stu bzdurnych obrazach wyścigowo-kopanych razem wziętych. Tylko że ja nie jestem Jason i nie umiem zatrzymać pędzącego samochodu w pół sekundy. Dlatego gdy wyrasta przed naszą maską cielsko leżącej na boku i zagradzającej drogę wielkiej ciężarówki stać mnie tylko na to by zasłonić z przerażenia oczy rękami.

- - -

Śni mi się, że płynę w oceanie. Nade mną i pode mną – miliony litrów wody. Wokół wiją się jakieś dziwne, maleńkie stwory. Krążą w nieprzerwanym ruchu, zmieniają swój kolor i kształt, powiększają i zmniejszają objętość. Niektóre z nich łączą się ze sobą, formują w jakieś większe galaretowate skupiska, które przyjmują niby-zwierzęce, niby-ludzkie kształty. Obok mnie płynie coś, co wygląda jak kilkukrotnie przerośnięty srebrny wilk. Długa sierść faluje w rytm pływów morskich, a zgrabne łapy z zaciętością młócą wodę. Wyciągam przed siebie rękę by go dotknąć, lecz zaledwie muskam jego ucho. Pod moją dłonią zwierzę rozpada się na ciągliwe włókna. Próbuję złapać jedno z nich, ale to tak, jakbym chciał pojmać odblask światła słonecznego na stawie. W moich palcach włókno rozpływa się w milion srebrnych drobinek. Wpływam w sam środek utworzonej przez nie ławicy i czuję jak wchłaniam je do wnętrza ciała. Przenikają mnie, jakbym był przezroczysty i przez chwilę wirują w moim krwioobiegu. Wciągam je w siebie, asymiluję, roztapiam, przejmuję ich energię i faluję razem z nimi. Rozpływam się w niekształtną ławicę srebrzystego pyłu. Unosi mnie woda. Płynę w rytm jej poruszeń. Jestem morzem.

- - -

- „On jeszcze nie umie tego kontrolować, nie powinniśmy go budzić” – mówi ktoś, kogo nie widzę i w tym momencie wraca mi świadomość. Znajduję się w jakimś sterylnie białym pokoju, oprócz mnie są tu jeszcze trzy osoby. Dwie z nich to chyba lekarze – mają na sobie kitle i maseczki na twarzy. Obaj stoją do mnie tyłem, zajęci są rozmową. To właśnie jednego z nich słyszałem tuż po przebudzeniu. Dochodzą do mnie strzępki jakichś łacińskich nazw, których nie rozumiem. Jestem zatem w szpitalu. Dlaczego jednak w pokoju gdzie się znajdujemy nie ma okna? Może to jakiś szpital specjalistyczny?

Przed sobą widzę łóżko, oplecione siecią kabelków i światłowodów. Leży na nim owinięty w bandaże mężczyzna. Nie widzę jego twarzy, zasłaniają mi ją plecy lekarzy. Wiem że to mężczyzna, bo wystające spod kołdry stopy są zbyt duże i zbyt owłosione jak na kobietę. No chyba że byłaby to jakaś nadzwyczaj wyrośnięta koszykarka z byłego RFN. Zdrowy rozsądek każe jednak odrzucić tę ewentualność.

Żal mi tego gościa – leży nieruchomo jak kłoda, może jest w śpiączce? Przez całe życie bałem się takiego stanu – kiedy życie przesącza ci się przez palce, a ty drzemiesz, nieświadomy upływu czasu. Dobrze że ani mnie, ani nikogo z moich bliskich nigdy nic takiego nie spotkało. Moich bliskich… Właśnie… Dlaczego nie pamiętam ich imion, czyżby coś stało się z moją głową? Czy to chwilowe zaćmienie umysłu po przebudzeniu? A może pamięć płata mi figle? Nie pamiętam dlaczego znalazłem się w szpitalu. Czy ja też jestem takim bezwładnym warzywem jak ten obok? Przeszukuję zasoby pamięci w poszukiwaniu odpowiedzi, ale nic, co przepływa przez moje myśli nie naprowadza mnie na właściwy trop. Przed oczami przesuwają mi się obrazy jakichś odległych galaktyk, wirują dziwaczne równania matematyczne, które wszelako doskonale rozumiem, brak jednak podstawowej informacji: kim jestem. W trakcie moich rozpaczliwych zmagań z własnym  umysłem zmienia się sytuacja w pokoju. Lekarze kończą rozmowę i ruszają w kierunku drzwi. Przez chwilę patrzę za nimi, a mój mózg zupełnie nieświadomie dokonuje analizy przypuszczalnej długości ich życia na podstawie głębokości ich oddechów (na Boga, dlaczego to robi?), po czym kątem oka łapię obraz twarzy mężczyzny na łóżku. Ma zabandażowaną głowę, ale wszędzie rozpoznałbym te rysy. W końcu co jakiś czas zaglądam do lustra. Nigdy nie sądziłem, że gdy zobaczę kogoś, kto wygląda tak samo jak ja ogarnie mnie przerażenie. Chciałbym krzyknąć i przywołać lekarzy na powrót, by mi to wszystko wytłumaczyli, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu. Czuję się jakbym nie miał ust.

- - -

W kabinie kontrolnej pali się światło. Nieco zaspany strażnik wpatruje się ze znużeniem w migające na pulpicie klawisze. Jest bardzo zmęczony dzisiejszą wartą. Przez chwilę nie zauważa, że jedna z kontrolek zaczyna się żarzyć na czerwono. Moment później z głośników zaczyna się sączyć sygnał alarmowy. Jego dźwięk podrywa strażnika z krzesła. Mężczyzna rzuca się w kierunku interfejsu na ścianie i gorączkowo zaczyna wyrzucać z siebie zdania: „Obiekt numer dwadzieścia pięć się obudził. Powtarzam: Obiekt numer dwadzieścia pięć się obudził. Przewodnik proszony o natychmiastowe stawienie się w izolatce”.

Komunikat płynie przewodami do innego pokoju, w którym siedzi kilkudziesięciu ludzi przy komputerach. Wszyscy z zaciekłością stukają w klawiatury i z napięciem wpatrują się w zmiany na monitorach. Na dźwięk alarmu jeden z nich podrywa się od swego stanowiska i na wpół biegnąc śpieszy w kierunku pokoju, gdzie spoczywa bezwładne ciało obiektu dwadzieścia pięć. Moje ciało.

Komentarze
Stary_Zgred : A dziękuję, małżonka się trzyma :) Ciąg dalszy się pisze...
thistle89 : Lol - facet w obcasach? Chyba dała o sobie znać kobieca natura ;D
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły