Po wydaniu fantastycznego "Nexus Polaris" norweski Covenant miał nieprzyjemność procesować się o prawo do nazwy ze szwedzkim przedstawicielem sceny electro. Na nieszczęście dla zespołu zmuszony on został do zmiany nazwy, którą ostatecznie został The Kovenant. Wraz ze zmianą nazwy zmieniły sie pseudonimy muzyków - i tak Nagash został teraz Lex Iconem, Blackheart to teraz zwyczajnie Amund Svensson, Hellhammer zachował swój pseudonim, natomiast w miejsce gitarzysty Astennu pozyskano wokalistę Eileena Kuppera, a wiosłami zajął się Svensson, który obsługuje także klawisze.
Gdy się słucha "Animatronic" można z pozoru powiedzieć, że formacja gruntownie zmieniła styl - dużo elektroniki, futurystycznych dźwięków, rytmicznych riffów kojarzących się miejscami nawet z Rammstein, wiele beat'ów nawiązujących do muzyki techno i trance - tak to jest obecne, ale pierwsze wrażenie jest bardzo złudne. Prawdą jest, że The Kovenant bardzo mocno poszedł w kierunku elektroniki, ale wiele utworów nosi ogromna ślady stylu z "Nexus Polaris". Może tym razem nie ma tu nawiązań do neoklasyki, nie ma tutaj takiego nacisku na poziom instrumentalny, czy rozbudowane aranżacje, ale nuta wyrafinowania, wysmakowania i pewnej "szlachetności" jest obecna. Płytę rozpoczyna "Mirrors In Paradise" z bardzo motorycznym i rytmicznym riffem, oraz dosyć futurystycznymi klawiszami. Nie wiem czemu, ale jest to mój ulubiony utwór z tego krążka. "New World Order" to próba połączenia elektronik z nieco bardziej komercyjnym graniem i punkowym niechlujstwem - w efekcie bardzo jajcarski i fajny numer. "Mannequin", "The Human Abstract" i "The Prohecies Of Fire" dla odmiany pokazują już większe wyrafinowanie i nieco bardziej nawiązują do stylu z "Nexus Polaris", choć futuryzm w dalszym ciągu jest wszechobecny. Jeszcze dalej z wykorzystaniem elektroniki posuwa się "Sindrom". "Jihad" to dla odmiany kolejna, podbarwiana orientalizmami bomba imprezowa - szalenie chwytliwy i rytmiczny. "In The Name Of The Future" choć przesiąknięty elektroniką do każdej nuty, to ma w sobie iście mroczny i niepokojący nastrój, który czyni ten utwór jednym z mocniejszych punktów albumu. Płytę wienczy "The Birth Of Tragedy", który w gruncie rzeczy nie wybija się na tle innych kawałków. Jako pewną niespodziankę Norwegowie serwują całkiem nieźle wykonany cover Babylon Zoo "Spaceman", który może się podobać, pomimo iż wyróżnia sie nieco od innych kompozycji."Animatronic" jest sporym krokiem do przodu. Nie chce dyskutować, czy jest to krążek lepszy czy gorszy od "Nexus Polaris", gdyż jest trochę inny, ale też trzyma bardzo wysoki poziom. Można tutaj znaleźć wyraźną fascynację płytami "Herzleid" i "Sehnsucht" Rammstein i "Passage" i "Eternal" Samaela. Zwolennicy bardziej wysmakowanego grania pewno stwierdzą zapewne, że jest to album słabszy od poprzedniczki, ale miłosnicy nowoczesnych brzmień, nie stroniących od elektroniki powinni być zachwyceni, gdyż "Animatronic" po tym względem to bardzo mocna pozycja.
Wydawca: Nuclear Blast Records (1999)
Sumo666 : Plytka jest naprawde ciekawa :) Po pierwszym przesluchaniu spdalem z krzesla...
Little_China_Girl : Animatronik to odważny eksperyment - moim zdaniem dość udany. Aż d...
uzekamanzi : No, Gniewol - postarałeś się :D Ładna recka, dobrej płytki :)