Kiedyś miałam nadzieję, że spadnie, porwie ją wiatr, lub złamie się gałąź, na której wisi. Ale nie! Brudna, szaro-bura, podarta i bezkształtna drwi z mojego poczucia estetyki, natrętnie psując widok. Zbyt wysoko, by sięgnąć jej z dołu, zbyt daleko by strącić z balkonu piętro wyżej. Tkwi na gałęzi, bezgłośnie szydząc z wiosny, która obsypała to drzewo wiśniowe gęstym, białym kwieciem. Budzę się i pierwsze co widzę to? Szmata! Kładę się spać i? Zamykając oczy jako ostatnią widzę szmatę! Wyglądam przez okno, żeby sprawdzić co dziś na niebie i co „ładuje” mi się przed oczy? Szmata! Uch…
Chyba nadam jej imię. Ochrzczę na cześć jakiejś porno gwiazdki. A jeśli kiedykolwiek zniknie, to zdziwię się niepomiernie. No i nie będę już miała komu rzucić w twarz „ty szmato!” ;)
Niniejszy wpis pretenduje do miana najdurniejszej notki w całym blogu ;D No ale tak mnie mierzi ta szmata, że… Wrrr… ;)