Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

Synaczek

Synaczek

Piątek. Godzina 17.30. O tej porze nasz synaczek - jedynaczek od dawna już siedzi przy stole i swoim różowym jęzorkiem zupkę chlipie, bądź inną smakowitość pałaszuje. Mamusia i tatuś dziecięcia, czyli ja i mój stary, o to, jak dzień w szkole mu zleciał wypytujemy, głowami kiwamy i tą młodością jego beztroską się cieszymy. Tak dzieje się co piątek, tak dzieje się w poniedziałki, wtorki, środy i nawet w czwartki. A dziś? A dziś nasz Wacuś na czas do dom nie wrócił, na próżno go w drzwiach wypatrujem. Siedzimy smętni, osowiali, spoglądamy jeno na siebie wzajem spod brwi krzaczastych, na stołkach się ze zniecierpliwienia kręcąc. Zastanawiamy się oboje, czemóż to ptyś nasz cacany, kruszynka najukochańsza, sreberko żywiutkie, tak brzydko się spóźnia. Czyliż co mu się stało po drodze?

- Na dziwki poszedł! - rzecze mój stary, złośliwie na mnie swoimi parszywymi ślepiami łypiąc i łapy niedźwiedzie zacierając.

 - Coż ty pleciesz koczkodanie jeden? - zwracam się doń, dłonią szukając wałka, by akcenty w mym pytaniu dobitnie nim podkreślić - A dyć Wacuś siedem lat jeno skończył, kudy mu tam do istot wszetecznych!

- Jaki ojciec, taki syn! Nie znasz li babo głupia przysłowia tego? Kiedym ja siedem lat miał, to żem już z tuzin kobit zmacał i drugie tyle cieleśnie poznał. A w wieku ośmiu lat to już dwójkę nieślubnych dzieci miałem!

- No i przez te twoje miłostki pięciu babom do dziś alimenty płacić musim! - wchodzę mu w słowo. Na dziadów wyjdziemy kiedyś przez te chucie twoje nienasycone, capie ty zbereźny, świntuchu przebrzydły, trąbo ty jedna, niedorajdo hemorojdowa, szczypiorku oklapły....

- Cichaj babo, bo jak cię kropidłem moim prześwięcę to ruski rok popamiętasz i przez tydzień na siedzeniu swojem spocząć nie będziesz mogła!

- Kropidłem powiadasz?! A to wiedz, że sąsiad nasz poręczniejsze ma kropidło od ciebie, a i żwawiej nim wywijać umie. Talent do tego ma, bo go miłościwy Panbóżek łaską swoją pobłogosławić w tej kwestii raczył.

Na te słowa mojemu staremu zaczęła niebezpiecznie drgać powieka, co jest niechybnym sygnałem tego, że chłop się zeźlił i będzie lał mię po mordzie lecz...nagle drzwi się otwierają i do dom wpada Wacuś. Ach, cóż za smutny widok dziecię nasze sobą przedstawia. Bez kurteczki, upaprany, utytłany w jakichś świństwach, paprochach, mokry, okrwawiony...

- Cóż to ci, dziecię niewinne! - wrzeszczymy jednocześnie ze starym i pędzimy by objąć to chucherko słabiutkie macierzyńskimi i tacierzyńskimi ramiony.

- Po - po - pobili mnie...chlipie maleństwo nasze i tragicznym gestem na szyjkę swą pokazuje. Gardło mi podcięli!

Spoglądamy - a na szyi Wacusia kwiatem purpurowym rana straszliwa rozkwita i krew z niej chlusta, jak jucha z prosiaka.

- Dziecko kochane! Nie ma cię już wśród żywych! Tyżeś już teraz trup!

- Owóż i trup mamusiu.  Wcale już nie oddycham i taki zimny się zrobiłem. Chętnie rozgrzałbym się w swoim łóżeczku - szczebioce mój pieszczoszek i tak ślicznie ślepkami swymi na mnie spogląda. Jakże mu z tym bielmem do twarzy!

 - Oczywiście kochanie. Idź do swojego pokoju i odpocznij. My z tatusiem skończymy obiadek i za chwilę do ciebie przyjdziemy.

 - A czy ja mógłbym nie robić na jutro lekcji?

- O co to, to nie! - najpierw lekcje, a później przyjemność. To, że nie żyjesz nie zwalnia cię z obowiązków kochanie.

Poszedł. Siadł za biurkiem. Skrobie coś pracowicie w zeszycie. Dobre, poczciwe dziecko. A że nie żyje? No cóż, nie każdy jest doskonały.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły